niedziela, 22 kwietnia 2012

23.) Nadziewane papryczki

Papryka jest niesamowita, zwłaszcza, jeśli do wykrojonej z niej łódeczki dodamy pyszne surowe nadzienie.

przepraszam za jakość zdjęcia
PAPRYKA Z NADZIENIEM OGÓRKOWO-AWOKADOWYM
- 2 ogórki kiszone
- awokado
- trzy plasterki cebuli
- szczypta pieprzu cayenne
- inne lubiane przez nas przyprawy (ja uwielbiam oregano, bazylię, lubczyk...); można dodać również zmielone siemię lniane, zarodki pszenne...
- nieduża ilość wody (może być np. z ogórków)

Całość wkładamy do blendera i miksujemy do uzyskania kremowej masy. Następnie nadziewamy papryczki.Ozdabiamy natką pietruszki czy też ogórkiem albo kukurydzą.


PAPRYKA Z NADZIENIEM AWOKADOWO-POMIDOROWYM
Składniki i wykonanie niewiele różni się od powyższego przepisu.  Jedyną zmianą jest to, że zamiast ogórka kiszonego dodajemy pomidora, nie wskazane jest również używać wody z ogórków, a i do pomidora przyda się również szczypta soli. 

w wersji na szybko

PAPRYKOWE KANAPKI NA SZYBKO
Idealnym rozwiązaniem, kiedy naprawdę nie mamy czasu, a chcielibyśmy zjeść ,,kanapeczkę" jest papryka nadziewana kiszoną kapustą lub kiełkami, startą na tarce cukinią, selerem, czy marchewką. Można ozdobić pietruszką czy kapeluszem pieczarki. Pychota!
SMACZNEGO!

środa, 18 kwietnia 2012

22.) Czekolada

wersja walentynkowa
 Witariańska czekolada własnej roboty to jeden z najsmaczniejszych deserów jakie jadłam w życiu. Bardzo energetyczna, niesamowicie smaczna i całkiem zdrowa. Z tym ,,zdrowym" jak zwykle są kontrowersje ze względu na obecność surowego kakao, orzechy, banany i to orzechowo-owocowe połączenie. Myślę jednak, że od czasu do czasu można sobie pozwolić na tę przyjemność. Zwłaszcza, że jest domowej roboty, nie zawiera ona żadnych konserwantów ani cukru. Oto kilka przepisów.

PODSTAWA:
Banan + kakao to obowiązkowa baza. Reszta to po prostu pyszne dodatki. Gdy używamy dużo suchych dodatków można dodać niedużą ilość oliwy z oliwek, oleju z pestek winogron lub innego oleju roślinnego najlepiej tłoczonego na zimno.

Z BAKALIAMI
Świetnie do czekolady pasują bakalie - rodzynki, śliwki, morele, suszone pomarańcze, również mak.

Z ORZECHAMI
Sezam, migdały, wiórki kokosowe, nerkowce, pistacje itd. Polecam użycie mąki migdałowej, sezamowej czy też słonecznikowej. Mąka to nic innego jak rozdrobnione w młynku do kawy migdały, sezam, czy pestki słonecznika.

Z AVOCADO
Niekiedy przed okresem mam ochotę na czekoladę z dodatkiem avocado

SNICKERSOWA
Dodajemy masło z orzeszków ziemnych (własnej roboty jest nieocenione, trzeba jednak posiadać do tego wyciskarkę lub mieć dużo czasu i zapał do pracy z moździerzem). Taki krem można również kupić. W POLO markecie się taki znajduje. Nie zawiera konserwantów i cukru. Oj był czas, kiedy miałam do niej słabość.

Z KASZKĄ MANNĄ, PŁATKAMI OWSIANYMI
Kiedy chcemy się najeść warto dodać namoczone wcześniej płatki owsiane lub kaszkę manną. Gwarantuje, że zapełnimy swój żołądek na kilka godzin.

Z JABŁKIEM I CYNAMONEM
Kolejną moją wariacją jest czekolada ze zmniejszoną ilością kakao, z dodatkiem cynamonu i jabłka. W smaku trąci szarlotką.

Z KIEŁKAMI PSZENICY
Obecnie moja ulubiona. Smakuje wyśmienicie. Do bananowej bazy dodaję kiełki pszenicy (całą garść zazwyczaj), trochę migdałowej/sezamowej mąki i gotowe. Satysfakcja murowana.

Sposób wykonania jest prosty. Wkładamy do miseczki banany, niedużą ilość kakao i dodatki po czym używając widelca nadajemy odpowiednią konsystencję. Niestety ciężko jest mi podać proporcje, gdyż czekoladę zawsze robiłam na oko. Nie można przesadzić z ilością kakao, gdyż wtedy nasza czekolada może okazać się zbyt gorzka. Myślę, że jedna/półtorej łyżki na banana powinna wystarczyć. Jeżeli chodzi o czas przygotowania to nie jest to więcej niż 5 minut.
Gotową miksturę polecam ozdobić owocami. Oczywiście zachęcam do własnych wariacji.

Każdy jest nią zachwycony! Smacznego!

sobota, 14 kwietnia 2012

21.) kryzys

Wiedziałam, że kiedyś taki nastąpi. Święta Wielkanocne udało mi się spędzić bez mięsa, nie uniknęłam jednak domowych ciast, co po głodówce i w okresie (co prawda końcowym) wychodzenia z głodówki nie było dobrym pomysłem. Stąd nieciekawe samopoczucie. Nie zdawałam sobie również sprawy z tego, jak niektóre wydarzenia w naszym życiu na nas oddziałują. Jak ogromne znaczenie ma dla nas taka nawet stereotypowo pojmowana równowaga. Wystarczy przesunąć, przestawić jakiś element naszego życia o kilka metrów, a zmienia się wszystko. W moim życiu właśnie zmieniło się wszystko. Zatrzymana zębatka przeskoczyła, coś chrupnęło i toczy się dalej. To takie dziwne, że czasami człowiek dokonuje wyboru - tkwić w czymś, co nie daje mu szczęścia, a co jest dla niego wiadome niż zmienić coś, pójść w nieznane. Przede mną, tak nawet bez mojego udziału, otworzyło się nieznane. Wiem, że został obrany dobry kierunek, ale moja reakcja zaskoczyła samą mnie. 
Powracam do siebie. Pomagają mi wspaniali ludzie wokół, surowe jedzenie, bieganie i nauka. Dziękuję.
Obiecuję powrócić niebawem z mnóstwem przepisów - wszak w święta nie próżnowałam, przyrządzając mnóstwo wegańsko-witariańskich potraw.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

20.) DZICZ

INTO THE WILD (Wszystko za życie)
reżyseria: Sean Penn
muzyka: Michael Brook, Eddie Vedder i inni
trailer: link

Chciałabym opowiedzieć o mojej niezwykle silnej inspiracji filmem 'Into the Wild' w tłumaczeniu polskim ,,Wszystko za życie". Jest to film oparty na faktach opowiadający o życiu Christophera McCandlessa, który po skończeniu z dobrymi wynikami studiów, będąc w wieku 22 lat, porzucił cywilizację. Odszedł od rodziny, przeznaczył swoje oszczędności na organizacje dobroczynne, porzucił swój samochód i podróżował po Stanach. Jego marzeniem i celem była Alaska. Przez lata marzył o ,,Wielkiej Alaskańskiej odysei", gdzie mógłby żyć bez cywilizacji i pisać pamiętnik. Nie chcąc psuć wrażeń podczas oglądania, po więcej informacji odsyłam do filmu lub tez książki o takim samym tytule autorstwa Jona Krakauera.

Po raz pierwszy obejrzałam ten film w dziwnych okolicznościach. Pamiętam, że to było w liceum mieliśmy jakąś tam akademię i ksiądz zabrał nas do sali gimnastycznej, gdzie miała odbyć się projekcja. Pamiętam, że był straszny rumor i słońce padało na ekran, więc za dużo nie było widać, ale słychać było przepiękną muzykę, która sprawiała, że nie mogłam się od niej oderwać. Jak na starą harcerkę przystało miałam zaszczepioną taką mieszaninę odczuć, takie wspaniałe wyobrażenie o lesie, wędrowaniu, górach, gitarze i ognisku. Słuchając tej muzyki i widząc piękne zdjęcia, które bez dwóch zdań są atutem tego filmu poczułam się niesamowicie zainspirowana. 
Obejrzałam ten film po raz kolejny. Pracował on w moim umyśle ładnych kilka tygodni przynosząc mnóstwo refleksji. Począwszy od tego najbardziej podstawowego - czym jest życie? Nieodłącznie wiążemy je z wykształceniem, pracą, rodziną, przyjemnością, innymi ludźmi, pieniędzmi, religią, ideologiami, dobrem (kolejność dowolna). Wtedy zdałam sobie sprawę, że życie jest żadną z tych rzeczy. Że prawdziwe czyste życie można dostrzec, gdy w pewnym sensie uniezależnisz się od tego wszystkiego. Nie chodzi mi o stan Nirvany, a o zbliżenie się człowieka z naturą i oddzieleniu się od cywilizacji, od tego, co człowiek osiągnął i czym się osaczył.

Odkryłam też, że w ,,DZICZY" jest zapomniane oblicze Boga. Często szukamy Boga w świątyniach, w drugim człowieku (i dobrze), ale zapominamy o tym jego podstawowym obliczu, Jego ogrodzie, dzikim świecie, który dla nas stworzył.

Zdjęcie z naszej dzikiej wyprawy 2010
I kolejna refleksja. Ja też tak chcę. Co prawda byłam na tylu obozach i warunki polowe nie były mi obce, ale chciałam zrobić coś indywidualnie, sama zorganizować. Chciałam choć na chwilę odejść od cywilizacji. Zaczęłam szukać sposobności, żeby to zrobić. W pewien sposób się bałam,  nie wiedziałam, jak to miałoby wyglądać, ponadto miałam maturę, a poza tym jakoś tak te moje refleksje pokryte zostały sprawami dnia codziennego. Okazja nadarzyła się dwa lata temu. Wraz z moim chłopakiem wyruszyliśmy na dziką wyprawę autostopem po dzikich jeziorach w okolicy mojego miejsca zamieszkania. Nie wiedzieliśmy jak zorganizować sobie jedzenie, więc kupowaliśmy różne rzeczy w sklepach  (teraz rozwiązałabym to zupełnie inaczej - dzikie surowe jedzenie). Zobaczyliśmy ok 6 jezior, poznaliśmy ciekawych ludzi. Byłam niesamowicie z tego wypadu zadowolona. Nie była to może taka prawdziwa dzicz, ale to pozwoliło mi poczuć się wolną, choć przez chwilę.

Na  lektoracie angielskiego w zeszłym semestrze przerabialiśmy Thoreau. Thoreau dwa lata swojego życia przeżył w samotni, kompletnie poza cywilizacją, gdzie powstało jego najsłynniejsze dzieło 'Walden'. Był on obok Tołstoja największą inspiracją McCandlessa. Marzenia powróciły.

źródło

W międzyczasie usłyszałam o Boutenkach. Nie tylko zafascynowałam się surowym jedzeniem, ale ich pieszą wyprawą Trasą Pacyfic Cress Trail wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, od Meksyku, do Kanady. (2650 mil czyli 4265 kilometrów). Rodzina Boutenko dopełniła moje marzenie, chcę na jakiś czas wyruszyć w dziką podróż, żywiąc się surowym, dzikim jedzeniem. 



Swoją drogą to niesamowite jak wiele puzzli składa się na nasze marzenia. Jak pięknie one dojrzewają.
Nie mogę się już doczekać tegorocznej ,,dziczy". A tym artykułem chciałabym zapoczątkować wątek survivalowo-filozoficzny na tym blogu.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

19.) Głodówka cz.2

Powracam po 10 dniach postu, a ściślej głodówki na wodzie (czasami wodzie z cytryną i imbirem). Chciałabym się podzielić z Wami kilkoma moimi refleksjami. 

DUSZA
W poszczeniu kierowałam się ,,7 krokami owocnego postu", które już na tym blogu określiłam. Był to więc czas, kiedy ograniczałam czas spędzony przed komputerem na rzec rozmyślań, modlitwy, rekolekcji. Codziennie słuchałam kazań rekolekcyjnych, czytałam Biblię i prowadziłam namiot spotkania. W głowie krążyło mnóstwo myśli. Niektóre moje wewnętrzne rozterki zniknęły całkowicie, pojawiły się również nowe problemy, nowe przemyślenia, nowe pytania. Myślę, że sukcesywnie będą się one pojawiać na tym blogu.

PRZYGOTOWANIE
Do głodówki mogę powiedzieć przygotowywałam się już od kilku ładnych tygodni. Od pół roku jem mniej lub bardziej na surowo, więc mogę powiedzieć, że ten punkt zrealizowałam w stu procentach. Może dlatego głodówka, zwłaszcza na początku nie była dla mnie taka uciążliwa jak u ludzi, którzy opisują swoje pierwsze dni głodówki w internecie.

10 DNI
Przez pierwsze trzy dni, pomimo głodu byłam w euforii, że nareszcie podjęłam się tego, o czym marzyłam. Nie zaobserwowałam u siebie żadnych dolegliwości. Może również dlatego, że drugiego dnia zrobiłam sobie lewatywę. 
Czwartego dnia zaczęłam dostrzegać to, jak często ludzie rozmawiają o jedzeniu, jak dużo jedzą w miejscach publicznych. Wyostrzył mi się węch do tego stopnia, że aż odurzał mnie swoją intensywnością zapach ketchupu na kanapce współlokatorki. Generalnie czułam się dobrze.
Od piątego dnia więcej spałam. 5 i 6 dzień to były dni wielkiej czkawki. Nie było źle, ale głodówka poniekąd zaczęła mnie nużyć. Pomocą były mi ,,na maksa'' gorące kąpiele, które sprawiały mi wielką przyjemność.
7 dzień był kryzysowy. Zaczęło mi być zimno. Zimne dłonie, stopy. Biały nalot na języku, który był obserwowalny od pierwszych dni głodówki osiągnął apogeum. (Biały i gruby nalot jest oznaką przechłodzenia organizmu, spowodowanego spowolnieniem tempa przemiany materii). Czułam się również bardzo osłabiona. Zrobiłam sobie drugą lewatywę, co nie za bardzo mi pomogło.
Siódmy i ósmy dzień były dla mnie bardzo trudne i nie wiem, czy to ze względu na zmęczenie organizmu, czy kryzys psychiczno-duchowy. 
9-10 dzień dzień to czas euforii, że tyle wytrzymałam. To były również bardzo intensywne dni, wyjechałam na weekend, spędzałam czas z dziećmi mojej siostry.

Chyba od siódmego dnia ludzie zaczęli mi mówić, że wyglądam na zmęczoną, że bardzo ale to bardzo schudłam. O dziwo, poza moim chłopakiem, który kilka razy był świadkiem, albo ofiarą mojego zirytowania (bardzo przepraszam), moja współlokatorka (mieszkam w akademiku) była pod wrażeniem, że nie jestem zła na wszystkich i wszystko.
Najbardziej doskwierał mi brzydki zapach z ust (ze względu na oczyszczanie układu pokarmowego oraz trawienie białek i tłuszczy zalegających w komórkach), od samego początku do bitego 10 dnia. 
A i zmniejszyła mi się waga. Z 72 kilogramów spadłam do 65. Utrata wagi nie była moim celem, niemniej jednak łapałam się dosyć często na takim kobiecym zadowoleniu, że mam tak płaski brzuch jakiego nigdy nie miałam (choć równocześnie plułam sobie w brodę,  że o tym myślałam, przecież nie o to w tym wszystkim chodzi). Chciałabym również uspokoić wszystkich mną zaniepokojonych. Moja waga wciąż jest w normie. (BMI 18,8) Zauważalna była u mnie również zmiana jeżeli chodzi o zachowanie. Trochę jakby złagodniałam, uspokoiłam się, mówiłam mniej.

10 DNI WYCHODZENIA
Obecnie jestem w trakcie wychodzenia z głodówki.Tak dobrałam czas mojego postu, aby święta wielkanocne były dla mnie czasem świętowania. Stąd nie głoduję w Wielkim Tygodniu. Wielki Tydzień będzie dla mnie chyba najtrudniejszym czasem - powrotu do siebie.  
Dzisiaj  jest mój drugi dzień po głodówce. Wczoraj piłam rozcieńczone soki, trochę bulionu z warzyw (bez grama soli, podczas wychodzenia z głodówki przez minimum dwa tygodnie powinno się unikać soli) oraz trochę musu z truskawek, banana i fig (może nie powinnam była sobie na to pozwolić, ale nie mogłam się powstrzymać, skoro już robiłam deser rodzinie) Moim pierwszym sokiem był grejpfrutowy z domieszką pszenicznego - pierwszy ,,posiłek" był dla mnie pięknym, wręcz magicznym wydarzeniem. 

Ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu wczoraj kompletnie straciłam głos. Nigdy w życiu nie mówiłam z taką chrypą, uniemożliwiającą mi wypowiadanie się. I choć pół roku temu jak przeżywałam pierwszą detoksykację i oczyszczały mi się zatoki (byłam przewlekłym zatokowcem, od tamtej pory nigdy mnie zatoki nie bolały) zastanawiałam się, czy będę miała podobną sytuację, jeżeli chodzi o gardło, gdyż często chorowałam na anginę, którą niestety leczyłam antybiotykami. Nie myślałam jednak, że to przyjdzie dopiero teraz i to w tak dziwny sposób. (przynajmniej tak to odczytuję) Czuję się dobrze, nie mam gorączki, nie jest mi zimno, nawet nie boli mnie gardło, ale mówić nie jestem w stanie i tak jakby z płuc czy oskrzeli (bo zdecydowanie nie z zatok) mam brązowo-żółto-zieloną flegmę.  

Chcąc nie chcąc mogę teraz zrealizować plan tygodniowej ciszy. Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie, aby pościć milczeniem, z natury jestem straszną gadułą. Samo moje ciało wysunęło taki postulat więc milknę. Odezwę się w święta Wielkiej Nocy. Pozdrawiam.