Ostatnio dosyć długo mnie tu nie było. Bardzo tęsknię;) Mam ostatnio dosyć hardcorowy czas. Ubiegam się o roczny wyjazd do Turcji - ERASMUS, na uczelni zaczyna się u mnie czas wytężonej przedsesjowej pracy. Wciąż biegam z papierami, załatwiam paszporty, wizy, mam też mega skomplikowaną sytuację rodzinną. To wszystko sprawia, że (może to dobrze) mniej myślę o jedzeniu, które w ostatnich miesiącach było dla mnie tematem numer jeden. Wydaje mi się, że uczyniłam z jedzenia pewnego rodzaju ucieczkę, od tego, co u mnie tak naprawdę się działo. Ta nowa - surowa pasja dała mi możliwość przetrwać trudny dla mnie czas. Zrezygnowałam z mięsa, wyrobiłam sobie dobre nawyki, nauczyłam się jeść zielone i choć zwłaszcza ostatnio nie umiem sobie odmówić lodów (w Toruniu są najlepsze lody ever, zapraszam) i lubię próbować wegańskich, a czasami nawet wegetariańskich (co za perwersja;P) nowości.
Temat jedzenia, choć wciąż mi bliski, ostatnimi czasy zaczął mnie po prostu denerwować. Zamiast na życiu skupiałam się na tym, co dzisiaj zjadłam. Pełnia szczęścia była, gdy dzień był w pełni surowy, gdy był wegański nie było źle, gdy był tylko wegetariański to już klapa. Ciągłe myśli o jedzeniu + stres+efekt pogłodówkowy oznaczały przejadanie się. Było więc zjadanie niebywałych ilości zdrowego jedzenia. Do tego oglądanie mnóstwa materiałów na ten temat, oglądanie wyznawców enzyma, empatycznch zwierzoaktywistów, frutariańsko-warzywnych jogginów.
Zostałam lokalnym żywieniowym ekspertem, a odżywianie wciągnęło mnie tak bardzo, że chwilami przeszkadzało mojej drugiej pasji - nauce. Zaczęło mnie to męczyć.
Jedzenie nie jest ważniejsze od mnie samej, od drugiego człowieka, od relacji, od Boga. I choć to takie oczywiste, ja w praktyce zachwiałam te proporcje. Właśnie wpadła mi taka myśl - może taka pasja dotycząca jedzenia jest konieczna, aby trwale zmienić swoje nawyki, a następnie tak ten proces zautomatyzować, aby zacząć normalnie żyć. Chyba przechodzę do tego drugiego etapu.
Oczywiście nie chcę poprzez to powiedzieć, że rezygnuję z dodawania przepisów, tłumaczenia rosyjskich filmików, czy prowadzenia bloga. Wciąż jest tyle tematów, które chciałabym podjąć. Rezygnuję z siebie ,,takiej" na rzecz siebie ,,innej", prawdziwszej. Eh, po prostu zmieniam się i o!
hehehe po tytule posta myślałam że znowu będzie kolejna głodówka ;) a ja sie przymierzam do takiej 10-cio dniowej, bo mam za sobą juz trzy jednodniowe, myśle ze tego mi trzeba :))
OdpowiedzUsuńwow, no to życzę powodzenia
OdpowiedzUsuńMam dokładnie te same odczucia. Gdy załymi dniami mogłabym ogładać filmiki, czytać o witarianizmie i rozmyslać nad tym o dziś zjaem na obiad, śniadanie, kolacje. Póżniej miałam taki etap ,że zaczeło mnie to strasznie samą denerwować i zrobiłam sobie mały odpoczynek od tych stron, blogów, filmów. Teraz już nie wiem na jakim etapie jestem :(. Jak by o zaczełam swoją historię z surową dietą gdzieś pod konie sierpnia tamtego roku.
OdpowiedzUsuńPs: chyba jesteśmy na podobnym etapie ;)