sobota, 24 listopada 2012

29.) WEGETARIANIN=MIĘSOŻERCA

Chciałabym podzielić się z Wami moim dosyć kontrowersyjnym poglądem na jedzenie, a właściwie na wegetarianizm. 
Czy jest coś złego w jedzeniu mięsa? Jako wegetarianka powinnam odpowiedzieć jest, bo zwierzęta czują. Jako Agata mówię jednak nie wiem.
Każdy wegetarianin jest atakowany stwierdzeniem: ,,ale przecież rośliny też czują!". I odpowiedź wegetarianina (jeżeli jest na etapie, że w ogóle odpowiada na to pytanie i wciąż ma zwolenników jedzenia mięsa jako znajomych) zazwyczaj brzmi, że przecież trzeba coś jeść. Jako Agata jednak znalazłam odpowiedź - oczywiście, że czują. 
Jako mięsożercy i wegetarianie jesteśmy więc tacy sami, zjadamy to co żyje i czuje, aby odżywić nasz organizm.
I jakim prawem oceniamy kto (co) w hierarchii żywych istot jest wyżej - zwierzęta czy rośliny. Z pewnością nie doceniamy roślin, które zawierają w sobie wiele z mądrości świata. 

Kilka dni po dojściu do tego wniosku i zaakceptowaniu go doznałam olśnienia. Wszak rozwiązanie całej tej sytuacji dla mojego życia było tak blisko. Nie zabijać, a transformować.
I znalazłam odpowiedź dla mojego życia. Świadomie powtórzyłam stwierdzenie ,,dla mojego życia", aby podkreślić, że jest to prawdziwe dla mnie. Dla innych być nie musi.
Nie będę jeść mięsa (nie chcę zabijać zwierząt), nie będę jeść gotowanych produktów (nie chcę zabijać roślin). Będę jeść surowo, z modlitwą na ustach w podziękowaniu za możliwość transformacji tej rośliny we mnie. I nawet jeśli nie będę jeść surowo i nawet jeśli będę jeść mięso chcę, aby to wszystko, co jem w przepiękny sposób się przemieniało we mnie z jak największą korzyścią dla wszystkich.

PS Tak dodatkowo skoro już jestem przy jedzeniu chciałabym powiedzieć, że bardzo mnie ostatnio męczy ten temat, gdyż przez okres mojej rocznej przygody z jedzeniem zaobserwowałam, że są ludzie, którzy zatrzymali się na tym etapie. Całymi latami mówią tylko i wyłącznie o tym. Ja tak nie chcę. Życie to nie jedzenie. Jedzenie to narzędzie dla naszego ciała. To wszystko. Poprzez jedzenie możemy zmienić nasze życie, ponieważ nasze ciało staje się silniejsze, zaczyna rozmawiać z nami głośniej, to świetny początek, aby zacząć słuchać siebie, odkryć siebie, pokochać siebie i zacząć realizować się w sposób doskonalszy, nie tylko fizyczny, ale intelektualny, psychiczny, duchowy itp. Właśnie jedzenie było czynnikiem, dzięki któremu doszłam do mojej ,,tureckiej rewolucji". Ale nie zmienia to faktu, że to narzędzie. Znam mnóstwo ludzi, którzy swoją spirytualną drogę odkryli inaczej - poprzez medytację, sztukę, muzykę, poprzez cierpienie jakiego doświadczyli w życiu, poprzez dobre kierownictwo, poprzez religię itp. i wciąż jedzą mięso. I nie mnie nikogo oceniać.
Jedzenie nie może być więc kategorią klasyfikacji na istoty wrażliwe i wrażliwsze. Czy w ogóle istnieje jakaś kategoria wg której mamy prawo oceniać?

niedziela, 4 listopada 2012

28.) Turcja, miłość i wielkie zmiany

Jechałam do Turcji z zamiarem oderwania się od tego, co działo się w mojej rodzinie, odpoczynku od ciągłego biegania między instytutami, od pośpiechu. Chciałam przeżyć przygodę, poznać nową kulturę, znaleźć się w kraju muzułmańskim, to wszak bardzo egzotyczne. Poza tym klimat. Kusiło mnie słońce, pyszna kuchnia, słoneczne owoce.
Nie spodziewałam się jednak, że tak wiele się zmieni. Nie spodziewałam się, że przeżyję punkt zwrotny w moim życiu.
Ale od początku. Przeżyć przygodę nie było trudno. Zwłaszcza, że jechaliśmy autostopem, zahaczając o wiele krajów. Oderwanie się od rzeczywistości przyszło równie naturalnie. Poznanie nowej kultury to też była kwestia czasu. Pogoda nie zawiodła, podobnie zresztą jak i kuchnia. Miałam okazję podróżować po Turcji, poznać rajskie widoki południa i Morza Śródziemnego, zobaczyć miejsca nie dostępne dla przeciętnego turysty, przez miesiąc żyć w przepięknej nieturystycznej dolinie, otoczona naturą. Miałam okazję poznać ludzi, którzy wprowadzili mnie w świat starożytnych cywilizacji tych terenów, a ponadto miałam okazję przeżyć w Turcji Ramadan i dwa Bayramy, czyli najważniejsze muzułmańskie święta.
To jednak, czego doświadczyłam nie mieści się w słowach i jest poza zasięgiem wzroku. Pewnego pięknego dnia w Kabak (mała nadmorska miejscowość niedaleko Fethiye) pokochałam siebie z taką gwałtownością, że leżąc na plaży dotykałam każdego miejsca na moim ciele i mówiłam do siebie czułe słowa. Od tego dnia wszystko zaczęło się zmieniać. WSZYSTKO!
Każdy dzień staje się niesamowitą, niekończącą się przygodą. Zniknął strach, zaczęłam robić rzeczy, które zawsze chciałam zrobić, a na które nigdy bym się nie zdobyła. Moje marzenia, nawet te, o których zapomniałam, takie czasami głupie, z dzieciństwa zaczęły się spełniać.
Byłam w pułapce, bo myślałam, że to takie egoistyczne. Kochać siebie. Myślałam tak aż do momentu kiedy pokochałam siebie i zrozumiałam, że dzięki temu kocham bardziej innych. Zaczęłam się zakochiwać w każdej osobie, którą spotykam. Kocham. Mało tego, dopiero wtedy zaczęłam czuć, że inni mnie kochają i to jak bardzo mnie kochają.
Jestem wspaniałą istotą.
To doprowadziło mnie do momentu, że zaczęłam akceptować każde wydarzenie w moim życiu. Wszystko jest przecież dla mnie lekcją. I nie ważne, czy to dobre doświadczenie, czy złe, przez sam fakt tego, że to się wydarzyło, jest to najwspanialszą rzeczą jaka mogła mnie spotkać.
Wiele zranień mojego serca ujawniło się i wiele z nich się zagoiło, zostawiając piękną bliznę zdobytego szczytu. Wiele zranień wciąż się pojawia i miłość je leczy.
Ponadto zrozumiałam, że jestem istotą wolną. Nie mogę zdefiniować swojej istoty poprzez bycie córką moich rodziców, siostrą mojej siostry, czy dziewczyną mojego chłopaka. Nie mogę być zidentyfikowana poprzez relacje. Jestem kimś więcej.
To uczyniło mnie wolną. Nie tylko w podejmowaniu decyzji. To uczyniło mnie wolną od bycia zranioną. Bo nikt inny poza mną tak naprawdę nie jest w stanie mnie zranić.
Od tamtej pory nie ma w moim życiu dnia, który nie byłby dla mnie najlepszym,bo wszystko to co mam to moment. Ten moment. TU i TERAZ.
To uczyniło mnie też wolną od ideologii, religii i słów.
I od tamtej chwili zaczęły dziać się niesamowite rzeczy. Takie zbiegi okoliczności każdego dnia, które ludzką miarą nie powinny się zdarzyć, a właściwie się dziać. Magia życia!

I każdy myśli, że ja jestem cały czas na haju, że coś biorę, albo że wylądowałam w jakiejś sekcie. W sumie to wiedzą, że zawsze byłam szalona, że zawsze kipiałam optymizmem, ale to co się teraz ze mną dzieje to po prostu przechodzi ich pojęcie. I może to wielu zaskoczy, ale jestem kompletnie trzeźwa, choć upojona życiem. I tak bardzo chcę żyć. 

wtorek, 14 sierpnia 2012

27.) droga do Turcji

Odczuwam ogromną potrzebę pisania. Tyle ostatnio się dzieje. Chciałabym to tu zamknąć, wszystkie te wydarzenia spisać, aby zawsze o nich pamiętać.
Przede wszystkim ostatni czas to niekończąca się podróż. Z Polski wyruszyłam 12 lipca, aby w przeciągu 10 dni podróży: autobusami, pociągami, stopem, przez Ukrainę, Mołdawię, Rumunię i Bułgarię dotrzeć do Stambułu. To niewiarygodne jak wiele udało nam się zobaczyć.  To niewiarygodne jak dużo niesamowitych ludzi udało się nam poznać. I to niewiarygodne jak ludzie są dobrzy.
W Stambule uczestniczę w kursie języka tureckiego, a po zajęciach wraz z moim chłopakiem - towarzyszem podróży, zwiedzamy to wspaniałe miasto.
Także mój blog chyba zmieni swoje oblicze na bardziej podróżniczy, zwłaszcza, że mój witarianizm okroiłam teraz do wegetarianizmu, ale obiecuję wrócić do tego tematu.  Bardzo się cieszę, że witarianizm jest coraz bardziej popularny w Polsce. Słyszałam, że odbyły się niesamowite warsztaty w kilku polskich miastach - zazdroszczę wszystkim uczestnikom i cieszę się, że więcej osób o tym usłyszało. Oglądając zdjęcia z tej imprezy sama czuję się zmotywowana, aby w mięsnej Turcji może nie tyle promować, co po prostu prowadzić taki styl życia.

Odezwę się dopiero za około 2 tygodnie, kiedy to będę miała trochę spokojniejszy czas. Obiecuję kilka smaczków z podróży i zdjęcia;)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

26.) Nie jest dobrze wiedzieć. Szestow.

Jak tu już napisałam, chciałabym kilka postów poświęcić filozofii. Jestem bardzo zainteresowana rosyjską filozofią, więc chciałabym przedstawić jedną z teorii, która bardzo mnie zainspirowała. Jednak już na samym początku tych rozważań rodzi mi się w głowie pytanie, czy jest ,,filozofią" teoria, która w jakiś sposób się jej przeciwstawia?
Mam nadzieję, że nie stworzę tutaj filozoficznego bełkotu, postaram się przedstawić to najprościej jak tylko potrafię.
Filozofia to umiłowanie mądrości, rozważania na temat POZNANIA, istnienia, wartości. Według filozofów greckich filozofia ma odpowiadać na nurtujące człowieka pytania, pomagać mu zrozumieć świat, w pewien sposób uspokajać.
Szestow mówi coś zupełnie odwrotnego - filozofia ma cię niepokoić, ma cię odwieść od prób zrozumienia świata.
Swoją teorię Szestow wyprowadza z Edenu. Grzech pierwszych ludzi dotyczył zerwania jabłka z drzewa poznania. Szatan w postaci węża skusił ich wiedzą.<< "Owoce z drzew tego ogrodu jeść możemy,  tylko o owocach z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli".  Wtedy rzekł wąż do niewiasty: "Na pewno nie umrzecie!  Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło" >>( ks rodz 3,2-5) Szestow mówi dalej, cała filozofia poszła za wężem, a nie Bogiem.
I tu zaczyna się pewien dualizm, pewno przeciwstawienie: drzewa życia i drzewa poznania. <<  A zasadziwszy ogród w Eden na wschodzie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił.  Na rozkaz Pana Boga wyrosły z gleby wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące oraz drzewo życia w środku tego ogrodu i drzewo poznania dobra i zła.>> (ks. rodz. 2,8-9)  
Tak więc człowiek przestał karmić się owocami drzewa życia, zaczął jeść owoce drzewa poznania.
Szestow poszedł dalej, przeciwstawiał Ateny (miasto poznania, kolebka filozofii), Jerozolimie (miasto życia, kolebka wiary), Abrahama, Hioba (biblijne postaci, które zaufały Bogu - Abraham byl gotowy poświęcić syna, cierpiący Hiob swój majątek, rodzinę, zdrowie) Sokratesowi i Arystotelesowi. Poniekąd dochodzimy tutaj do powszechnej w filozofii i literaturze prawdy serca (wiary) i rozumu (obecnej między innymi u Dostojewskiego)

Nie wiem, czy przedstawiłam tę teorię dobrze, dla mnie jest ona nie tylko bardzo interesująca, ale również poniekąd prawdziwa. Im mniej pewnie czujemy się w świecie, tym jesteśmy lepsi, uważniej stawiamy swoje kroki, więcej szacunku mamy do innych. A co do prawdy rozumu i serca, ostatnio rozmawiałam z moim tureckim przyjacielem i on nazwał to zachodem (siła, logiczność) i wschodem (irracjonalność, intuicja), czy też męskością i kobiecością. I choć wiemy, że prawda serca jest czysta, dobra (nie chcę użyć słowa lepsza), żyjemy w świecie rozumu: siły, logiki, nauki, postępu.

Temat piękny, choć nie wiem czy go udźwignęłam. To mój pierwszy tak filozoficzny post. Z ciepłym pozdrowieniem z Turcji i przeprosinami, że nie pisałam tak długo.
Agata:)

PS1 Przepraszam za uproszczenia w tym artykule, świat jest tak piękny i różnorodny, że nie mieści się w dualizmie
PS2 Do napisania tego artykułu korzystałam z Pisma Świętego (Księgi rodzaju), informacji o Szestowie zdobytych podczas uczęszczania na przedmiot Rosyjska Myśl Filozoficzna w ramach moich studiów (u najlepszego filozofa jakiego znam), a także artykułu Bierdiajewa ,,Fundamentalna idea filozofii Lwa Szestowa"

sobota, 23 czerwca 2012

25.) Zmiany i inspiracje

Długo tu nie byłam. Sesja - tym razem niezwykle ciężka - 12 egzaminów, problemy rodzinne, wszędobylski kryzys mojego własnego ,,ja". Ale powracam, choć inaczej, bo ja już jestem inna. Nie zatrzymałam się na jedzeniu. Jedzenie to była piękna półroczna inspiracja, kiedy to godzinami mogłam oglądać filmiki tak naprawdę o tym samym, kiedy to zrewolucjonizowałam swój sposób odżywiania i żywienie swojej rodziny i kiedy jak dziecko cieszyłam się, że odkryłam coś o czym nikt wokół mnie nie wiedział, a mianowicie, że to co najprostsze, to co dała nam natura jest najlepsze;)
Odbijam poniekąd w stronę sportu - biegam i chodzę boso po trawie, emocjonuję się tym, choć tak naprawdę wiem, że to kolejna inspiracja, która przywiedzie mnie do wniosku, że nie samym sportem żyje człowiek.
Kolejną rzeczą będą książki. Tak bardzo chcę czytać o wiele więcej niż czytam. Wiem, że jak tylko złapię w rękę książkę i dane mi będzie, aby się w niej zanurzyć zapałam pasją do czytania i będę żyła w świecie literatury. Potem kolejna książka i kolejna.
Są jeszcze podróże, ludzie, życie towarzyskie, zwierzęta, sztuka, modlitwa, życie religijne...
Jedzenie przestało mi już przesłaniać rzeczywistość, choć tak prawdę powiedziawszy to wierzę, że ta pasja była mi dana, to była łaska, aby przetrwać koszmar mojej ówczesnej codzienności.
A jedzenie to przecież tylko ,,10 minut na śniadanie, 15 minut na obiad i 10 minut na kolację" mojego życia.

 Ostatnio bardzo mnie inspiruje filozofia i literatura rosyjska, także jeśli pozwolicie chciałabym więc zanim wyjadę. tu pofilozofować trochę w oparciu o Tołstoja, Dostojewskiego i Szestowa, a może nawet Gumilowa. Oczywiście jeżeli mi starczy na to czasu, gdyż wyjeżdżam już za kilka tygodni. Niemniej jednak bardzo chciałabym to zapisać, zanim zostanie to ze mnie wyparte nowymi wrażeniami z podróży.

I właśnie kolejna zmiana, wyjeżdżam autostopem do Turcji na rok. Siłą rzeczy więc zmieni się wszystko, podejrzewam, że znacznie bardziej niż jestem w stanie to sobie wyobrazić. Myślałam o założeniu oddzielnego bloga, ale bałabym się, że z któregoś z nich bym zrezygnowała, a wraz ze skasowaniem jednego z nich zniknęłaby cząstka mnie. Także będę swoje wrażenia opisywać tutaj.

Tak w ogóle to nie o tym wszystkim miałam pisać. Chciałam napisać coś o Ojcach, którzy obchodzą dzisiaj święto, ale pisałam, a potem kasowałam i tak w kółko. Nie potrafię. Ograniczę się do wszystkiego najlepszego.



sobota, 12 maja 2012

24.) jedzeniowy odpoczynek

Ostatnio dosyć długo mnie tu nie było. Bardzo tęsknię;) Mam ostatnio dosyć hardcorowy czas. Ubiegam się o roczny wyjazd do Turcji - ERASMUS, na uczelni zaczyna się u mnie czas wytężonej przedsesjowej pracy. Wciąż biegam z papierami, załatwiam paszporty, wizy, mam też mega skomplikowaną sytuację rodzinną. To wszystko sprawia, że (może to dobrze) mniej myślę o jedzeniu, które w ostatnich miesiącach było dla mnie tematem numer jeden. Wydaje mi się, że uczyniłam z jedzenia pewnego rodzaju ucieczkę, od tego, co u mnie tak naprawdę się działo. Ta nowa - surowa pasja dała mi możliwość przetrwać trudny dla mnie czas. Zrezygnowałam z mięsa, wyrobiłam sobie dobre nawyki, nauczyłam się jeść zielone i choć zwłaszcza ostatnio nie umiem sobie odmówić lodów (w Toruniu są najlepsze lody ever, zapraszam) i lubię próbować wegańskich, a czasami nawet wegetariańskich (co za perwersja;P) nowości.
Temat jedzenia, choć wciąż mi bliski, ostatnimi czasy zaczął mnie po prostu denerwować. Zamiast na życiu skupiałam się na tym, co dzisiaj zjadłam. Pełnia szczęścia była, gdy dzień był w pełni surowy, gdy był wegański nie było źle, gdy był tylko wegetariański to już klapa. Ciągłe myśli o jedzeniu + stres+efekt pogłodówkowy oznaczały przejadanie się. Było więc zjadanie niebywałych ilości zdrowego jedzenia. Do tego oglądanie mnóstwa materiałów na ten temat, oglądanie wyznawców enzyma, empatycznch zwierzoaktywistów, frutariańsko-warzywnych jogginów.
Zostałam lokalnym żywieniowym ekspertem, a odżywianie wciągnęło mnie tak bardzo, że chwilami przeszkadzało mojej drugiej pasji - nauce. Zaczęło mnie to męczyć. 
Jedzenie nie jest ważniejsze od mnie samej, od drugiego człowieka, od relacji, od Boga. I choć to takie oczywiste, ja w praktyce zachwiałam te proporcje. Właśnie wpadła mi taka myśl - może taka pasja dotycząca jedzenia jest konieczna, aby trwale zmienić swoje nawyki, a następnie tak ten proces zautomatyzować, aby zacząć normalnie żyć. Chyba przechodzę do tego drugiego etapu. 

Oczywiście nie chcę poprzez to powiedzieć, że rezygnuję z dodawania przepisów, tłumaczenia rosyjskich filmików, czy prowadzenia bloga. Wciąż jest tyle tematów, które chciałabym podjąć. Rezygnuję z siebie ,,takiej" na rzecz siebie ,,innej", prawdziwszej. Eh, po prostu zmieniam się i o!
 

niedziela, 22 kwietnia 2012

23.) Nadziewane papryczki

Papryka jest niesamowita, zwłaszcza, jeśli do wykrojonej z niej łódeczki dodamy pyszne surowe nadzienie.

przepraszam za jakość zdjęcia
PAPRYKA Z NADZIENIEM OGÓRKOWO-AWOKADOWYM
- 2 ogórki kiszone
- awokado
- trzy plasterki cebuli
- szczypta pieprzu cayenne
- inne lubiane przez nas przyprawy (ja uwielbiam oregano, bazylię, lubczyk...); można dodać również zmielone siemię lniane, zarodki pszenne...
- nieduża ilość wody (może być np. z ogórków)

Całość wkładamy do blendera i miksujemy do uzyskania kremowej masy. Następnie nadziewamy papryczki.Ozdabiamy natką pietruszki czy też ogórkiem albo kukurydzą.


PAPRYKA Z NADZIENIEM AWOKADOWO-POMIDOROWYM
Składniki i wykonanie niewiele różni się od powyższego przepisu.  Jedyną zmianą jest to, że zamiast ogórka kiszonego dodajemy pomidora, nie wskazane jest również używać wody z ogórków, a i do pomidora przyda się również szczypta soli. 

w wersji na szybko

PAPRYKOWE KANAPKI NA SZYBKO
Idealnym rozwiązaniem, kiedy naprawdę nie mamy czasu, a chcielibyśmy zjeść ,,kanapeczkę" jest papryka nadziewana kiszoną kapustą lub kiełkami, startą na tarce cukinią, selerem, czy marchewką. Można ozdobić pietruszką czy kapeluszem pieczarki. Pychota!
SMACZNEGO!

środa, 18 kwietnia 2012

22.) Czekolada

wersja walentynkowa
 Witariańska czekolada własnej roboty to jeden z najsmaczniejszych deserów jakie jadłam w życiu. Bardzo energetyczna, niesamowicie smaczna i całkiem zdrowa. Z tym ,,zdrowym" jak zwykle są kontrowersje ze względu na obecność surowego kakao, orzechy, banany i to orzechowo-owocowe połączenie. Myślę jednak, że od czasu do czasu można sobie pozwolić na tę przyjemność. Zwłaszcza, że jest domowej roboty, nie zawiera ona żadnych konserwantów ani cukru. Oto kilka przepisów.

PODSTAWA:
Banan + kakao to obowiązkowa baza. Reszta to po prostu pyszne dodatki. Gdy używamy dużo suchych dodatków można dodać niedużą ilość oliwy z oliwek, oleju z pestek winogron lub innego oleju roślinnego najlepiej tłoczonego na zimno.

Z BAKALIAMI
Świetnie do czekolady pasują bakalie - rodzynki, śliwki, morele, suszone pomarańcze, również mak.

Z ORZECHAMI
Sezam, migdały, wiórki kokosowe, nerkowce, pistacje itd. Polecam użycie mąki migdałowej, sezamowej czy też słonecznikowej. Mąka to nic innego jak rozdrobnione w młynku do kawy migdały, sezam, czy pestki słonecznika.

Z AVOCADO
Niekiedy przed okresem mam ochotę na czekoladę z dodatkiem avocado

SNICKERSOWA
Dodajemy masło z orzeszków ziemnych (własnej roboty jest nieocenione, trzeba jednak posiadać do tego wyciskarkę lub mieć dużo czasu i zapał do pracy z moździerzem). Taki krem można również kupić. W POLO markecie się taki znajduje. Nie zawiera konserwantów i cukru. Oj był czas, kiedy miałam do niej słabość.

Z KASZKĄ MANNĄ, PŁATKAMI OWSIANYMI
Kiedy chcemy się najeść warto dodać namoczone wcześniej płatki owsiane lub kaszkę manną. Gwarantuje, że zapełnimy swój żołądek na kilka godzin.

Z JABŁKIEM I CYNAMONEM
Kolejną moją wariacją jest czekolada ze zmniejszoną ilością kakao, z dodatkiem cynamonu i jabłka. W smaku trąci szarlotką.

Z KIEŁKAMI PSZENICY
Obecnie moja ulubiona. Smakuje wyśmienicie. Do bananowej bazy dodaję kiełki pszenicy (całą garść zazwyczaj), trochę migdałowej/sezamowej mąki i gotowe. Satysfakcja murowana.

Sposób wykonania jest prosty. Wkładamy do miseczki banany, niedużą ilość kakao i dodatki po czym używając widelca nadajemy odpowiednią konsystencję. Niestety ciężko jest mi podać proporcje, gdyż czekoladę zawsze robiłam na oko. Nie można przesadzić z ilością kakao, gdyż wtedy nasza czekolada może okazać się zbyt gorzka. Myślę, że jedna/półtorej łyżki na banana powinna wystarczyć. Jeżeli chodzi o czas przygotowania to nie jest to więcej niż 5 minut.
Gotową miksturę polecam ozdobić owocami. Oczywiście zachęcam do własnych wariacji.

Każdy jest nią zachwycony! Smacznego!

sobota, 14 kwietnia 2012

21.) kryzys

Wiedziałam, że kiedyś taki nastąpi. Święta Wielkanocne udało mi się spędzić bez mięsa, nie uniknęłam jednak domowych ciast, co po głodówce i w okresie (co prawda końcowym) wychodzenia z głodówki nie było dobrym pomysłem. Stąd nieciekawe samopoczucie. Nie zdawałam sobie również sprawy z tego, jak niektóre wydarzenia w naszym życiu na nas oddziałują. Jak ogromne znaczenie ma dla nas taka nawet stereotypowo pojmowana równowaga. Wystarczy przesunąć, przestawić jakiś element naszego życia o kilka metrów, a zmienia się wszystko. W moim życiu właśnie zmieniło się wszystko. Zatrzymana zębatka przeskoczyła, coś chrupnęło i toczy się dalej. To takie dziwne, że czasami człowiek dokonuje wyboru - tkwić w czymś, co nie daje mu szczęścia, a co jest dla niego wiadome niż zmienić coś, pójść w nieznane. Przede mną, tak nawet bez mojego udziału, otworzyło się nieznane. Wiem, że został obrany dobry kierunek, ale moja reakcja zaskoczyła samą mnie. 
Powracam do siebie. Pomagają mi wspaniali ludzie wokół, surowe jedzenie, bieganie i nauka. Dziękuję.
Obiecuję powrócić niebawem z mnóstwem przepisów - wszak w święta nie próżnowałam, przyrządzając mnóstwo wegańsko-witariańskich potraw.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

20.) DZICZ

INTO THE WILD (Wszystko za życie)
reżyseria: Sean Penn
muzyka: Michael Brook, Eddie Vedder i inni
trailer: link

Chciałabym opowiedzieć o mojej niezwykle silnej inspiracji filmem 'Into the Wild' w tłumaczeniu polskim ,,Wszystko za życie". Jest to film oparty na faktach opowiadający o życiu Christophera McCandlessa, który po skończeniu z dobrymi wynikami studiów, będąc w wieku 22 lat, porzucił cywilizację. Odszedł od rodziny, przeznaczył swoje oszczędności na organizacje dobroczynne, porzucił swój samochód i podróżował po Stanach. Jego marzeniem i celem była Alaska. Przez lata marzył o ,,Wielkiej Alaskańskiej odysei", gdzie mógłby żyć bez cywilizacji i pisać pamiętnik. Nie chcąc psuć wrażeń podczas oglądania, po więcej informacji odsyłam do filmu lub tez książki o takim samym tytule autorstwa Jona Krakauera.

Po raz pierwszy obejrzałam ten film w dziwnych okolicznościach. Pamiętam, że to było w liceum mieliśmy jakąś tam akademię i ksiądz zabrał nas do sali gimnastycznej, gdzie miała odbyć się projekcja. Pamiętam, że był straszny rumor i słońce padało na ekran, więc za dużo nie było widać, ale słychać było przepiękną muzykę, która sprawiała, że nie mogłam się od niej oderwać. Jak na starą harcerkę przystało miałam zaszczepioną taką mieszaninę odczuć, takie wspaniałe wyobrażenie o lesie, wędrowaniu, górach, gitarze i ognisku. Słuchając tej muzyki i widząc piękne zdjęcia, które bez dwóch zdań są atutem tego filmu poczułam się niesamowicie zainspirowana. 
Obejrzałam ten film po raz kolejny. Pracował on w moim umyśle ładnych kilka tygodni przynosząc mnóstwo refleksji. Począwszy od tego najbardziej podstawowego - czym jest życie? Nieodłącznie wiążemy je z wykształceniem, pracą, rodziną, przyjemnością, innymi ludźmi, pieniędzmi, religią, ideologiami, dobrem (kolejność dowolna). Wtedy zdałam sobie sprawę, że życie jest żadną z tych rzeczy. Że prawdziwe czyste życie można dostrzec, gdy w pewnym sensie uniezależnisz się od tego wszystkiego. Nie chodzi mi o stan Nirvany, a o zbliżenie się człowieka z naturą i oddzieleniu się od cywilizacji, od tego, co człowiek osiągnął i czym się osaczył.

Odkryłam też, że w ,,DZICZY" jest zapomniane oblicze Boga. Często szukamy Boga w świątyniach, w drugim człowieku (i dobrze), ale zapominamy o tym jego podstawowym obliczu, Jego ogrodzie, dzikim świecie, który dla nas stworzył.

Zdjęcie z naszej dzikiej wyprawy 2010
I kolejna refleksja. Ja też tak chcę. Co prawda byłam na tylu obozach i warunki polowe nie były mi obce, ale chciałam zrobić coś indywidualnie, sama zorganizować. Chciałam choć na chwilę odejść od cywilizacji. Zaczęłam szukać sposobności, żeby to zrobić. W pewien sposób się bałam,  nie wiedziałam, jak to miałoby wyglądać, ponadto miałam maturę, a poza tym jakoś tak te moje refleksje pokryte zostały sprawami dnia codziennego. Okazja nadarzyła się dwa lata temu. Wraz z moim chłopakiem wyruszyliśmy na dziką wyprawę autostopem po dzikich jeziorach w okolicy mojego miejsca zamieszkania. Nie wiedzieliśmy jak zorganizować sobie jedzenie, więc kupowaliśmy różne rzeczy w sklepach  (teraz rozwiązałabym to zupełnie inaczej - dzikie surowe jedzenie). Zobaczyliśmy ok 6 jezior, poznaliśmy ciekawych ludzi. Byłam niesamowicie z tego wypadu zadowolona. Nie była to może taka prawdziwa dzicz, ale to pozwoliło mi poczuć się wolną, choć przez chwilę.

Na  lektoracie angielskiego w zeszłym semestrze przerabialiśmy Thoreau. Thoreau dwa lata swojego życia przeżył w samotni, kompletnie poza cywilizacją, gdzie powstało jego najsłynniejsze dzieło 'Walden'. Był on obok Tołstoja największą inspiracją McCandlessa. Marzenia powróciły.

źródło

W międzyczasie usłyszałam o Boutenkach. Nie tylko zafascynowałam się surowym jedzeniem, ale ich pieszą wyprawą Trasą Pacyfic Cress Trail wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, od Meksyku, do Kanady. (2650 mil czyli 4265 kilometrów). Rodzina Boutenko dopełniła moje marzenie, chcę na jakiś czas wyruszyć w dziką podróż, żywiąc się surowym, dzikim jedzeniem. 



Swoją drogą to niesamowite jak wiele puzzli składa się na nasze marzenia. Jak pięknie one dojrzewają.
Nie mogę się już doczekać tegorocznej ,,dziczy". A tym artykułem chciałabym zapoczątkować wątek survivalowo-filozoficzny na tym blogu.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

19.) Głodówka cz.2

Powracam po 10 dniach postu, a ściślej głodówki na wodzie (czasami wodzie z cytryną i imbirem). Chciałabym się podzielić z Wami kilkoma moimi refleksjami. 

DUSZA
W poszczeniu kierowałam się ,,7 krokami owocnego postu", które już na tym blogu określiłam. Był to więc czas, kiedy ograniczałam czas spędzony przed komputerem na rzec rozmyślań, modlitwy, rekolekcji. Codziennie słuchałam kazań rekolekcyjnych, czytałam Biblię i prowadziłam namiot spotkania. W głowie krążyło mnóstwo myśli. Niektóre moje wewnętrzne rozterki zniknęły całkowicie, pojawiły się również nowe problemy, nowe przemyślenia, nowe pytania. Myślę, że sukcesywnie będą się one pojawiać na tym blogu.

PRZYGOTOWANIE
Do głodówki mogę powiedzieć przygotowywałam się już od kilku ładnych tygodni. Od pół roku jem mniej lub bardziej na surowo, więc mogę powiedzieć, że ten punkt zrealizowałam w stu procentach. Może dlatego głodówka, zwłaszcza na początku nie była dla mnie taka uciążliwa jak u ludzi, którzy opisują swoje pierwsze dni głodówki w internecie.

10 DNI
Przez pierwsze trzy dni, pomimo głodu byłam w euforii, że nareszcie podjęłam się tego, o czym marzyłam. Nie zaobserwowałam u siebie żadnych dolegliwości. Może również dlatego, że drugiego dnia zrobiłam sobie lewatywę. 
Czwartego dnia zaczęłam dostrzegać to, jak często ludzie rozmawiają o jedzeniu, jak dużo jedzą w miejscach publicznych. Wyostrzył mi się węch do tego stopnia, że aż odurzał mnie swoją intensywnością zapach ketchupu na kanapce współlokatorki. Generalnie czułam się dobrze.
Od piątego dnia więcej spałam. 5 i 6 dzień to były dni wielkiej czkawki. Nie było źle, ale głodówka poniekąd zaczęła mnie nużyć. Pomocą były mi ,,na maksa'' gorące kąpiele, które sprawiały mi wielką przyjemność.
7 dzień był kryzysowy. Zaczęło mi być zimno. Zimne dłonie, stopy. Biały nalot na języku, który był obserwowalny od pierwszych dni głodówki osiągnął apogeum. (Biały i gruby nalot jest oznaką przechłodzenia organizmu, spowodowanego spowolnieniem tempa przemiany materii). Czułam się również bardzo osłabiona. Zrobiłam sobie drugą lewatywę, co nie za bardzo mi pomogło.
Siódmy i ósmy dzień były dla mnie bardzo trudne i nie wiem, czy to ze względu na zmęczenie organizmu, czy kryzys psychiczno-duchowy. 
9-10 dzień dzień to czas euforii, że tyle wytrzymałam. To były również bardzo intensywne dni, wyjechałam na weekend, spędzałam czas z dziećmi mojej siostry.

Chyba od siódmego dnia ludzie zaczęli mi mówić, że wyglądam na zmęczoną, że bardzo ale to bardzo schudłam. O dziwo, poza moim chłopakiem, który kilka razy był świadkiem, albo ofiarą mojego zirytowania (bardzo przepraszam), moja współlokatorka (mieszkam w akademiku) była pod wrażeniem, że nie jestem zła na wszystkich i wszystko.
Najbardziej doskwierał mi brzydki zapach z ust (ze względu na oczyszczanie układu pokarmowego oraz trawienie białek i tłuszczy zalegających w komórkach), od samego początku do bitego 10 dnia. 
A i zmniejszyła mi się waga. Z 72 kilogramów spadłam do 65. Utrata wagi nie była moim celem, niemniej jednak łapałam się dosyć często na takim kobiecym zadowoleniu, że mam tak płaski brzuch jakiego nigdy nie miałam (choć równocześnie plułam sobie w brodę,  że o tym myślałam, przecież nie o to w tym wszystkim chodzi). Chciałabym również uspokoić wszystkich mną zaniepokojonych. Moja waga wciąż jest w normie. (BMI 18,8) Zauważalna była u mnie również zmiana jeżeli chodzi o zachowanie. Trochę jakby złagodniałam, uspokoiłam się, mówiłam mniej.

10 DNI WYCHODZENIA
Obecnie jestem w trakcie wychodzenia z głodówki.Tak dobrałam czas mojego postu, aby święta wielkanocne były dla mnie czasem świętowania. Stąd nie głoduję w Wielkim Tygodniu. Wielki Tydzień będzie dla mnie chyba najtrudniejszym czasem - powrotu do siebie.  
Dzisiaj  jest mój drugi dzień po głodówce. Wczoraj piłam rozcieńczone soki, trochę bulionu z warzyw (bez grama soli, podczas wychodzenia z głodówki przez minimum dwa tygodnie powinno się unikać soli) oraz trochę musu z truskawek, banana i fig (może nie powinnam była sobie na to pozwolić, ale nie mogłam się powstrzymać, skoro już robiłam deser rodzinie) Moim pierwszym sokiem był grejpfrutowy z domieszką pszenicznego - pierwszy ,,posiłek" był dla mnie pięknym, wręcz magicznym wydarzeniem. 

Ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu wczoraj kompletnie straciłam głos. Nigdy w życiu nie mówiłam z taką chrypą, uniemożliwiającą mi wypowiadanie się. I choć pół roku temu jak przeżywałam pierwszą detoksykację i oczyszczały mi się zatoki (byłam przewlekłym zatokowcem, od tamtej pory nigdy mnie zatoki nie bolały) zastanawiałam się, czy będę miała podobną sytuację, jeżeli chodzi o gardło, gdyż często chorowałam na anginę, którą niestety leczyłam antybiotykami. Nie myślałam jednak, że to przyjdzie dopiero teraz i to w tak dziwny sposób. (przynajmniej tak to odczytuję) Czuję się dobrze, nie mam gorączki, nie jest mi zimno, nawet nie boli mnie gardło, ale mówić nie jestem w stanie i tak jakby z płuc czy oskrzeli (bo zdecydowanie nie z zatok) mam brązowo-żółto-zieloną flegmę.  

Chcąc nie chcąc mogę teraz zrealizować plan tygodniowej ciszy. Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie, aby pościć milczeniem, z natury jestem straszną gadułą. Samo moje ciało wysunęło taki postulat więc milknę. Odezwę się w święta Wielkiej Nocy. Pozdrawiam.
 



wtorek, 20 marca 2012

18.) surowa dieta w podróży


Hauptstrasse w Dreźnie
Ostatnie kilka dni spędziłam w podróży - uczestniczyłam w pięciodniowym objeździe naukowym po Niemczech. Miałam okazję zobaczyć najważniejsze miasta Saksonii, a także poczuć słynną niemiecką porządność. Ta udana wycieczka bardzo mnie natchnęła, oderwała od kolorowej, choć ostatnio dosyć trudnej rzeczywistości. Miałam okazję poznać kolebkę niemieckiej państwowości - Magdeburg, ojczyznę reformacji Wittenbergę, Halle, Dessau. Uczestniczyliśmy również w targach książki w Lipsku, a także udało nam się zwiedzić przepiękne Drezno, którego historia jest niesamowita. Jestem pod ogromnym wrażeniem jak wspaniale zostało to miasto odbudowane po kompletnym zniszczeniu w 45 roku przez aliantów. W Dreźnie również udało mi się zwiedzić Galerię Starych Mistrzów - jedno z najpiękniejszych muzeów świata. Wrażenie było dla mnie niesamowite. Madonna Sykstyńska Rafaela sprawia, że na skórze ma się ciarki. Pomimo tego, że byłam już w kilku ważnych muzeach - Ermitaż petersburski czy muzea watykańskie, chyba dopiero teraz dojrzałam do obcowania w ten sposób ze sztuką i doceniłam rolę audio-guide'a w indywidualnym zwiedzaniu. Po Dreźnie przyszedł czas na Bautzen, który jest bajecznie piękny. Zamek, malownicza dolina z widokiem na rzekę i przepiękny most. Bautzen obok swojego piękna ma również mroczną tajemnicę - to tu podczas II wojny światowej naziści więzili jeńców wojennych oraz przeciwników systemu, a po wojnie było tu więzienie Stasi, gdzie przetrzymywano przeciwników systemu socjalistycznego NRD. Ostatnie godziny w Niemczech to zwiedzanie Görlitz, czyli niemieckiej części Zgorzelca.
Zielona (różowa) cytadela, Magdeburg


 Jak tylko wróciłam i spojrzałam na mojego bloga nasunął mi się temat tego postu - Surowa dieta w podróży. Chciałabym się podzielić tym, jak to wygląda w intensywnej, wymagającej dużo energii i sprawnych nóg podróży. 
W ramach noclegu otrzymywaliśmy śniadania, pozostałe posiłki organizowaliśmy sobie sami. I tak podstawę mojej diety stanowiły jabłka oraz banany:), a także choć nie surowy - ciemny chleb. Zdarzało mi się również kupować surówki z kapusty, marchewek, ogórków. Raz skusiłam się na wege kebaba bez sosu. 

PO PIERWSZE
Jedzenie na surowo w podróży jest wygodne, ze względu na fakt, że nie zajmuje nam dużo czasu. Typowym miejscem zjadania przeze mnie posiłków był autobus. Miałam więc trochę więcej czasu na zwiedzanie

PO DRUGIE
Polaka w Niemczech nie jest stać na wszystko. Podstawowym posiłkiem ekipy były więc kebaby (ok 3 euro). Dla mnie jeden dzień to koszt ok 5 euro jeżeli chodzi o wszystkie posiłki i piwo na wieczór. Jak się okazało owoce i warzywa wcale nie są takie drogie jak mi się wydawało. Pod względem ekonomicznym życie na owocach się opłaca.

PO TRZECIE
Pomimo intensywności wycieczki, konieczności przebycia pieszo wielu kilometrów, a także ograniczonego czasu spania czułam się bardzo dobrze. Żadnych bóli nóg, głowy, czy objawów przeziębienia z jakimi wracała połowa ekipy. Nie było mi również w ogóle zimno nawet gdy dął wiatr między pięknie zrekonstruowanymi budynkami starówki Drezna.

PO CZWARTE
Pitahaya - czy nie jest śliczna?
Poznałam nowy owoc. Nigdy wcześniej nie miałam okazji zobaczyć efektownej i bardzo smacznej pitahayi. Pitahaya jak się później dowiedziałam to gatunek z rośliny kaktusów uprawiany w południowo- wschodniej Azji. (Malezja, Chiny, Wietnam, również na Tajwanie i w Australii) Owoc ten w smaku przypomina trochę kiwi, choć jest zdecydowanie mniej kwaśny. Jego skórka pachnie trochę jak groszek. To było ciekawe doświadczenie spróbować owocu jaki w Polsce jest raczej niemożliwy do spróbowania. W pamięć zapadła mi również atmosfera naszego pokoju w schronisku, gdzie całą paczką usiedliśmy na podłodze i dzieliliśmy się Pitahayą. Każdy chciał spróbować, co to właściwie jest.

PO PIĄTE
Co ciekawe w podróży w ogóle nie odczuwałam pragnienia. Jedynym napojem który kupowałam, to lokalne piwo na wieczór. Poza tym w ogóle nie musiałam się przejmować jakimikolwiek napitkami. 

PO SZÓSTE 
Tu niestety wada takiego odżywiania się w podróży. Dopiero na tak intensywnej wycieczce zdałam sobie sprawę jak często się załatwiam. Niestety nie zawsze jest to komfortowe. Właściwie każdy przystanek wiązał się z koniecznością skorzystania z toalety. Próbowałam więc w jakiś sposób ograniczyć to jedząc chleb, który był również wspaniałym substytutem chipsów do piwa;), niestety bez większego rezultatu.

PO SIÓDME
W Niemczech istnieje o wiele więcej możliwości wegańskiego odżywiania się. Widoczne jest to nie tylko w ilości sklepów ze zdrową żywnością, ale nawet w śniadaniowej ofercie hosteli, gdzie można posilić się pyszną owocową sałatką. 


Reasumując surowa dieta w podróży zdecydowanie się sprawdza z ekonomicznego i zdrowotnego punktu widzenia. Problemowa jest w sytuacji, kiedy nie zawsze ma się toalety pod ręką. W Niemczech ,,surowodietowanie się" to przyjemność.

Pozdrawiam i informuję, że po raz kolejny znikam, a pojawię się dopiero w święta.

piątek, 9 marca 2012

17.) Post cz. 3 GŁODÓWKA

 Głodówka to jedna z form postu polegająca na nieprzyjmowaniu pokarmów. Na głównej stronie portalu www.glodowka.pl napisano: ,,Głodówka lecznicza to operacja bez skalpela. Jest to czas dla organizmu na wyrzucenie odpadów i przeorganizowanie swoich funkcji. Ale też czas na spokojną refleksję nad sensem i celem życia. Posprzątaj w sobie. Obudź się po zimie. Wyrzuć toksyny. Odnów siły witalne.Odtruj organizm" To trafna definicja, ale po kolei.
   
POSPRZĄTAJ W SOBIE
Kilka dni bez jedzenia to robienie porządków w swoim organizmie i życiu. To czas, kiedy dopuszczasz do głosu Twój organizm. Po raz pierwszy to nie ciało ciebie słucha, ale to ty słuchasz ciała. Porządki dotyczą jednak również aspektów psychicznych i duchowych. To czas, aby rozważyć dokąd idziemy, co jest naszym celem i jak chcę, żeby wyglądało moje życie.
  
OBUDŹ SIĘ PO ZIMIE
Nie bez przyczyny w tym zdaniu jest nazwa pory roku. Zima to okres wegetacji roślin i snu zimowego zwierząt. My choć tego zazwyczaj nie dostrzegamy również się zmieniamy: magazynujemy w naszym ciele substancje, które umożliwiają nam przeżycie w naszym klimacie, stajemy się bardziej osowiali, stateczni, bardziej twardo stąpamy po ziemi. W pewien sposób zamieramy. Po zimie nasz organizm często zaczyna szwankować: nie cieszymy się na tę wiosnę, jesteśmy senni, wciąż zmęczeni, mamy problem z koncentracją, a niektórym doskwierają wręcz stany depresyjne. Nasze ciało poprzez tak zwane przesilenie wiosenne wysyła do nas sygnały, że chce się odrodzić, odświeżyć. Choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy jesteśmy w mocny sposób związani z naturą i kiedy wszystko wokół odradza się do życia, nasze ciało również chce tego zaznać. A jest to możliwe wtedy, kiedy pozbędziemy się wszystkich złogów nagromadzonych w naszym organizmie w ciągu całego roku.
 
WYRZUĆ TOKSYNY
Kwestia detoksykacji jest bardzo aktualną i niezwykle istotną sprawą w dzisiejszych czasach. Jesteśmy obecnie narażeni na toksyny niemal wszędzie i zawsze. Nasze organizmy i systemy odpornościowe są pod ciągłym odstrzałem poprzez zanieczyszczone powietrze, chemiczne substancje w żywności, kosmetykach, ubraniach, środkach czystości, czy przedmiotach codziennego użytku. Nasze nawyki żywieniowe również pozostawiają wiele do życzenia. I wydawałoby się, że jesteśmy wobec tego wszystkiego bezbronni. Jednak to nieprawda. Nasze ciało samo umie się przed tym wszystkim bronić. I jedyne, co powinniśmy zrobić, to jemu nie przeszkadzać. 
  
ODNÓW SIŁY WITALNE
W języku łacińskim vita to życie. A gdzie szybciej zadomowi się życie, na wysypisku śmieci pełnym nieorganicznych odpadków, czy na świeżo skopanej, oczyszczonej glebie?
  
ODTRUJ ORGANIZM
Truje nas nie tylko środowisko i środki chemiczne. Trują nas złe emocje, zranienia, toksyczne relacje. Wiosna to najlepszy czas na zmianę w naszej duszy, gdyż wtedy zmienia się cała natura. Świat jest ogarnięty energią zmiany, warto więc wykorzystać ten czas i dołączyć do świata. Razem zawsze raźniej:)
Ostatnio słyszałam od znajomej, że kosmetyczki zachęcają do zabiegów kosmetycznych, typu przekłuwanie sobie uszu, tatuaże itp. właśnie wiosną, bo wtedy skóra najlepiej się goi. Także wiosna leczy rany. Jestem przekonana, że nie tylko te cielesne, ale również i te na duszy.

To tyle z moich wiosennych refleksji, a teraz czas na konkrety. Choć w tak entuzjastyczny sposób wypowiadam się o głodówce to wszystko nie jest takie proste. Przede wszystkim warto oprzeć się na tych omawianych już przeze mnie 7 krokach owocnego postu Przy czym podkreślam znaczenie INTENCJI (dla wzrostu duchowego, samorozwoju, dla kogoś, a nie dla tego, żeby zrzucić kilka kilo) To nastawienie w dzisiejszym świecie na kilogramy jest bardzo zgubne i zamiast do samorozwoju i ozdrowienia może nas doprowadzić do choroby. Zanim rozpoczniemy swoją przygodę z głodówkami należy zaakceptować swoje ciało, w jakiś sposób podobać się sobie i zrobić to dla niego, a nie przeciwko niemu, żeby było piękniejsze, lepsze, zdrowsze. Koniecznym podkreślenia jest dla mnie również fakt DUCHOWOŚCI, powinien być to czas refleksji, stawiania pytań, szukania celu. I najważniejsze OSTROŻNOŚĆ i GŁODOWANIE Z GŁOWĄ!!! Nie chodzi o wygłodzenie organizmu! Do głodówki trzeba się dobrze przygotować, mieć na ten temat wiedzę, albo nawet mieć osobę, która mogłaby w tym poprowadzić - lekarza. Pamiętajmy, że głodówka nie jest dla wszystkich i ci, którzy nie czują się na siłach, którzy już chorują i przyjmują leki, osoby przed dwudziestym-dwudziestym piątym rokiem życia, czy też osoby starsze nie powinny się podejmować tej formy postu. Nasze ciało przed głodówką musi być odpowiednio przygotowane - powinniśmy je dobrze odżywić, zrezygnować z pokarmów, które nie dają nam odpowiednich składników odżywczych na rzecz dużej ilości świeżo wyciśniętych soków,  warzyw i owoców (najlepiej surowych). Pod żadnym pozorem nie można podejść do głodówki z marszu. Jeżeli chodzi o CZAS głodówki - należy zacząć od organizowania co jakiś czas 1 dnia bez jedzenia, a dopiero po kilku tak przeprowadzonych zabiegach można zacząć dłuższy czas głodówki i tu również z głową. Za taką bezpieczną dla siebie granicę przyjęłam 10 dni i jak do tej pory nie mam zamiaru porywać się na nic więcej. Tyle dni ile głodujemy, tyle dni przyzwyczajamy się do jedzenia - a więc stopniowo, początkowo spożywamy produkty tylko w płynnej postaci stopniowo zwiększając ilość przyjmowanych pokarmów.

POLECAM STRONY:
www.glodowka.pl
www.cialopodkontrola.republika.pl/glodowka.html

Treść tego artykułu ma charakter informacyjny. Przed zastosowanie powyższych porad radzę skonsultować się z lekarzem lub zasięgnąć więcej informacji z innych źródeł.

PS Na jakiś czas znikam. 

środa, 7 marca 2012

16.) surowa śmietana

Żeby oderwać się na chwilę od postnych tematów - notka, w której główną rolę odgrywa surowa śmietana A więc wegański nabiał część druga. Trudno jest się czasami obejść bez śmietany jako dodatku do ,,zabielenia" zup. Ponadto świetnie pasuje jako sos do wszelkiego rodzaju sałatek.
Czasami ciężko sobie również odmówić bitej śmietany. Jak się okazuje w świecie witariańskim wszystko jest możliwe i istnieją sposoby na sporządzenie takiej śmietany na surowo.

ŚMIETANY WYTRAWNE

1.) ŚMIETANA SŁONECZNIKOWA
śmietana słonecznikowa w raw barszczu
Polecam do zup, sałatek. Przepis jest bardzo prosty, a ten rodzaj śmietany naprawdę przypadł mi do gustu, więc często ją używam.
   
1 plasterek cytryny
1 kubek wcześniej namoczonego słonecznika
1-2 ząbki czosnku
woda (w zależności od tego jakiej konsystencji potrzebujemy i jak sprawny mamy blender)
1 mały burak (opcjonalnie) Wtedy nasz śmietana będzie miała piękny malinowy kolor

 Składniki wrzucamy do blendera. Po zmiksowaniu otrzymujemy pyszną śmietanę, której okres przechowywania wynosi 2-3 dni. Przepis ten został podany przez Marinę Gladkich podczas Moskiewskiego Festiwalu Surowej Kuchni, kiedy mówiła jak przygotować surowy barszcz  (link

2.) ŚMIETANA MIGDAŁOWA
pół kubka migdałów
sok z połówki cytryny
1/4 szklanki wody

Całość blendjemy.

3.) TŁUSTA ŚMIETANA
pół kubka namoczonego słonecznika 
olej z pestek winogron lub oliwa z oliwek
woda

Do blendera wrzucamy słonecznik, wlewamy tyle wody, aby zakryte zostały ziarna, a więc nie dużo. Dodajemy kilka łyżeczek oleju, tak aby nadać konsystencję śmietany. I gotowe.

4.) ŚMIETANA MIESZANA
Orzechy jakie mamy pod ręką, to jest nerkowce, migdały, ziarna słonecznika, dyni, a  nawet orzech włoski po namoczeniu łączymy z sokiem z cytryny i niedużą ilością wody. Można dodać również trochę czosnku. I gotowe.

ŚMIETANY NA SŁODKO


1.) BITA ŚMIETANA (wg przepisu Ani z CUDOWNE DIETY)
Pół szklanki namoczonych i obranych ze skórki pistacji
dwie szklanki namoczonych orzechów nerkowca
pół szklanki tłuszczu kokosowego
2 łyżki syropu z agawy lub miodu
ekstrakt z wanili

Całość zblendować, następnie włożyć w szprycę do zdobienia ciast i dekorować;)


2.) DAKTYLOWA BITA ŚMIETANA
4 daktyle
pół kubka namoczonych migdałów lub nerkowców
nieduża ilość wody

Wrzucamy do blendera, po zmiksowaniu otrzymujemy śmietanę w kolorze herbacianym. Pycha.

3.) BANANOWA ŚMIETANA
1-2 banany
daktyle
dowolny owoc: pomarańcza, jagody, wiśnie (w zależności jakiego koloru śmietana będzie nam potrzebna)

Całość blendujemy z bardzo małą ilością wody. Wychodzi pyszny sos nadający się do lodów, ciast, deserów czy po prostu owoców. Nie przypomina może typowej bitej śmietany, gdyż jest od niej cięższy, niemniej jednak spełnia jej funkcję wyśmienicie - jest pyszny.

PS To by było na tyle z wegańskiego nabiału serków i jajek nie będę omawiała, gdyż kwestia jaj została poruszona na blogu ANI - CUDOWNE DIETY (jest to blog encyklopedia dla wszystkich wegan i witarian, gorąco polecam)

poniedziałek, 5 marca 2012

15.) post cz 2

Czas na drugą, chyba ciekawszą część mojego artykułu, gdyż poświęconą informacjom praktycznym. Postaram się przytoczyć informacje na temat: jak pościć. Tutaj znowu muszę nadmienić, że będę się raczej odwoływała do źródeł chrześcijańskich, gdyż po prostu nie mam wystarczającej wiedzy odnośnie innych religii.
Poszukując informacji na ten temat, znalazłam siedem kroków owocnego postu (źródło), które trochę zmieniłam i rozwinęłam.
   
1.) INTENCJA 
Wydaje mi się, że nie bez przyczyny intencja znajduje się na pierwszym miejscu. To ważne, aby pościć po coś, dla czegoś. Inaczej wydaje się to pozbawione sensu. Kolejna kwestia to jakość tej intencji. Wydaje mi się, że poszczenie, aby schudnąć nie jest najlepszym pomysłem, gdyż prowadzi do anoreksji (znam taki przypadek) a ponadto chyba przeczy idei postu jaką jest nasz duchowy wzrost. Warto za cel postawić poznanie siebie, odkrycie swojego miejsca na ziemi. Wartościowym jest również post w czyjejś intencji.
  
2.) PLAN POSTU
Plan postu to wybór w jakiej dziedzinie naszego życia potrzebujemy postu. To modlitwa o rozeznanie jak taki post powinien wyglądać. To czas decyzji odnośnie tego jak długo będzie trwał nasz post - posiłek, dzień, tydzień, 10 dni, czy może 40, a także jak będzie wyglądał, czy będzie to głodówka, czy to będzie picie  soków, czy może wstrzemięźliwość od mięsa.
   
3.) POKUTA
Pokuta, a więc przyznanie się do swojej słabości i grzechu, a także przebaczenie i przyjęcie przebaczenia. To niesamowicie istotny punkt ze względu na fakt, że brak wewnętrznego spokoju spowodowany nieumiejętnością wybaczenia sobie i innym nie prowadzi nas do wewnętrznego wzrostu. Więcej na ten temat raczej nie jestem w stanie powiedzieć. Jeżeli chodzi o ten podpunkt to chciałabym wszystkich mających problemy z wybaczaniem skierować na bloga Ewci - W poszukiwaniu optymalnego zdrowia, na którym ten temat jest systematycznie w bardzo piękny sposób poruszany.
  
4.) BĄDŹ OSTROŻNY 
Do postu należy podejść z głową Możliwe jest, że przed rozpoczęciem postu konieczne będzie skontaktowanie się z lekarzem, zwłaszcza, gdy przyjmuje się leki lub ma się stałe dolegliwości. Ważne jest również przygotowanie swojego ciała na post. Jeszcze przed rozpoczęciem postu należy jeść mniejsze posiłki, zalecany jest wysiłek fizyczny (nie podczas, a jeszcze przed), sauna, a nawet lewatywa. W momencie kiedy pościmy np. głodując nasz organizm w błyskawicznym tempie będzie się odtoksyczniał, co powoduje wiele nieprzyjemnych objawów, oczyszczenie jelit za pomocą lewatywy zmniejsza nieprzyjemne dolegliwości.
   
5.) WZRASTAJ DUCHOWO
Módl się, przebywaj sam ze sobą. Szukaj siebie. Polecam długie spacery w ciszy, kontakt z naturą. Dla mnie również istotny jest udział w nabożeństwach wielkopostnych, refleksja nad męką Chrystusa.
   
6.) KOŃCZ POST STOPNIOWO
Wychodzić z postu należy łagodnie. Początkowo przyjmować płynne pokarmy, powoli przyzwyczajać się do normalnego jedzenia. Warto wykorzystać moment, kiedy nasz organizm jest oczyszczony do wyrabiania sobie dobrych nawyków żywieniowych i zdrowotnych.
   
7.) OCZEKUJ REZULTATÓW
Wierzę, że post przynosi człowiekowi wiele korzyści. Z pewnością fizycznych, nie bez przyczyny głodówka jest nazywana operacją bez skalpela, jak i również psychicznych i duchowych. Podczas postu rośnie w człowieku odczucie i świadomość Bożej obecności niezależnie od tego jakiego jesteśmy wyznania lub jak czasami mówię, do jakiego wyznania zostaliśmy powołani. A więc oczekuj rezultatów, na pewno wiele w Twoim życiu się wydarzy dzięki temu wysiłkowi jaki włożyłeś/aś w poszukiwanie siebie.

Na koniec chciałabym przytoczyć punkty noty Konferencji Episkopatu Polski, objaśniającej czwarte przykazanie kościelne (Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w okresach pokuty powstrzymywać się od udziału w zabawach). Zawiera ona rzeczy, których współczesny człowiek powinien się wystrzegać, a zwłaszcza w czasie Wielkiego Postu. (źródło)  
  
-konsumpcja żywności bez rozsądnych zasad, której towarzyszy niekiedy niewybaczalne trwonienie zasobów
- nadmierne spożycie napojów alkoholowych i papierosów
- nieustanna pogoń za rzeczami zbytecznymi, przy bezkrytycznej akceptacji każdej mody oraz każdej zachęty reklamy handlowej
- nienormalne wydatki towarzyszące często publicznym uroczystościom, a nawet niektórym obchodom religijnym
- gonitwa bez umiaru za takimi rodzajami rozrywki, które nie służą koniecznej regeneracji psychicznej i fizycznej, lecz stanowią cel same dla siebie i prowadzą do oderwania od rzeczywistości i odpowiedzialności
- gorączkowa praca, która nie pozostawia przestrzeni na wyciszenie się, refleksję i modlitwę 
- nadmierne przywiązanie do telewizji i innych środków komunikacji, które może prowadzić do uzależnienia, hamować osobistą refleksję i przeszkadzać w dialogu rodzinnym

Czy nie uważacie, że gdyby dodać do tego jedzenie mięsa jako wyrazu braku szacunku do innych żywych istot byłaby to lista zakazów, która w piękny sposób oddałaby istotę weganizmu?

~
O głodówce będzie w następnym postnym odcinku, która pojawi się po drugiej części o wegańskim nabiale - śmietana. Przepraszam za to rozwlekanie. Jakoś mnie tak rozsadza od środka i chcę pisać więcej i więcej. Wciąż mam nowe inspiracje, wciąż tyle znaków dostrzegam dookoła, że aż nie nadążam tego wszystkiego zapisywać. Pozdrawiam i bardzo dziękuję Krysi,  która nie tylko daje mi motywację żeby pisać, ale również całkiem nieświadomie wsparła mnie w dosyć trudnej decyzji czy podejmować sprawy kontrowersyjne, bo poniekąd związane z Kościołem na tym blogu.

14.) post cz. 1


Niezależnie jak to nazwiemy - przesilenie wiosenne, zimowa drzemka, czy też czas wzmożonych nastrojów depresyjnych, jest  to bez dwóch zdań zjawisko obecne w życiu człowieka i jest mu ono potrzebne. Swoją słabość odczuwamy psychicznie i fizycznie. Zresztą śmiem przypuszczać, że takie zjawisko jest obecne nie tylko w życiu człowieka - sen zimowy zwierząt, wegetacja roślin. Jest to czas zadumy, śmierci. Jest powiązany z naturą, nie bez przyczyny wiązany z okresem od późnej jesieni do wczesnej wiosny. To czas wegetacji roślin, ziemia zamiera, żeby odrodzić się wiosną. W dawnych wierzeniach Słowian ten ponury czas był poświęcony umarłym, był ,,drogą przodków". Wierzono, że w tym okresie człowiek i jego otoczenie są szczególnie narażone na wpływy demonów, duchów i nieczystych sił.
    
JAK PORADZIĆ SOBIE Z TYM CZASEM?
Nasi słowiańscy przodkowie wierzyli w pomoc zmarłych, stąd liczne święta ku ich czci. Wróżono, pytano o przyszłość. Wraz z pojawieniem się chrześcijaństwa okres ten przypada na Wielki Post, a więc czas oczyszczenia, przeżywania męki i śmierci Syna Bożego, która przyniosła światu odkupienie. I właśnie te symboliczne 40 dni ma człowieka przygotować na odrodzenie się do nowego życia. Jest czasem niezwykłym, czasem przygotowania ducha, czasem próby, czasem naśladowania Mistrza. Jest też oczywiście czasem postu, ale postu w konkretnym celu, jakim jest podniesienie utkwionego w ziemi wzroku ku górze. (źródło) I to właśnie temu postowi jako wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych, jako duchowemu treningowi i podnoszeniu utkwionego w ziemi wzroku ku górze chciałabym poświęcić dzisiejszy post:)
W tym podpunkcie chciałabym również dodać, że na to pytanie -  Jak poradzić sobie z tym trudnym czasem? - próbuje odpowiadać również popularna prasa kobieca (kobiece portale internetowe) zalewająca nas radami: ,,zbilansowana dieta", ,,w zdrowym ciele, zdrowy duch", czy też ,,nie wymagaj zbyt wiele od siebie", ,,nie dostarczaj sobie emocji przed zaśnięciem", ,,zrezygnuj raczej z kryminałów i filmów sensacyjnych", ,,przeczekaj najgorszy okres, nie forsując organizmu", ,,unikaj dużych skupisk ludzkich", ,,Przed wiosną najlepsze są zabiegi złuszczające od delikatnych peelingów przez mikrodermabrazję, aż po głębokie złuszczanie dermatologiczne"  (cytaty pochodzą z ,,Świat Zdrowia", kobieta.wp.pl, ofeminin.pl)

POST A RELIGIA
Trudno oddzielić oczyszczenie duszy i ciała od religii. Wszak katharsis jest jedną z funkcji religii. Ze względu na mój brak wiedzy na temat innej religii niż chrześcijańska posłużę się cytatem:
Wszystkie religie, od wielu tysiącleci zalecają swoim wyznawcom różnego rodzaju dłuższe lub krótsze posty. Już w starożytności, w czasach faraonów, Egipcjanie pościli do 42 dni przed świętami. Pierwsi chrześcijanie, zanim zostali przyjęci do Kościoła, przed ceremonią chrztu, również dłuższy czas pościli. Post ustanowiony na okres przedświąteczny pomiędzy środą popielcową, a Wielkanocą, w ubiegłych wiekach, był bardzo ściśle przestrzegany przez wiernych. Indianie pościli przed różnego rodzaju inicjacjami i wtajemniczeniami, podobnie jak buddyści przed wstąpieniem do klasztoru. Z przekazów pisanych dowiadujemy się, że Platon i Sokrates przeprowadzali 10-dniowe głodówki. (źródło)
Niestety w dzisiejszych czasach (mam na myśli obszar kultury szeroko rozumianego zachodu) idea postu wydaje się być nieaktualna i nieatrakcyjna. Post to rzeczywistość, która niewiele mówi dzisiejszemu katolikowi, czy też, patrząc szerzej, współczesnemu człowiekowi. Zmiany w kościelnej dyscyplinie wprowadzone w ostatnich wiekach, a zwłaszcza po II Soborze Watykańskim, sprawiły, że dzisiaj postowi zagraża nie tylko ograniczenie go do kilku dni w roku, ale również niezrozumienie oraz niewłaściwe pojmowanie jego głębszego, duchowego znaczenia. Dzisiaj w Kościele katolickim post obowiązkowy dotyczy tylko dwu dni w roku (Środy Popielcowej i Wielkiego Piątku), a i wtedy traktowany jest bardzo łagodnie i pobłażliwie. Mocno podważane jest samo przekonanie, jakoby powstrzymywanie się od jedzenia czy ograniczanie spożywania pokarmu miało cokolwiek wspólnego z religią. Tymczasem w liczącej dwa tysiące lat tradycji chrześcijańskiej post był zawsze uważany za fundamentalny element drogi wiary i praktykowano go z wielką gorliwością i surowością. (źródło
Odnoszę wrażenie, że post w Kościele Katolickim stracił ascetyczność i to cytowane już przeze mnie ,,podniesienie utkwionego wzroku w ziemi ku górze", a szkoda.  O wiele lepiej post jest przestrzegany w Prawosławiu jak i w Kościele Unickim.  Pierwszym dniem Wielkiego Postu jest poniedziałek, a nie Środa Popielcowa jak u łacinników i obowiązuje surowy post. Nie ma obrzędu posypania popiołem. Cerkiew udekorowana jest na czarno, w inny sposób uderza się w dzwony (według greckiego stylu dzwoni się sercem dzwonu, kielich dzwonu jest nieruchomy), w śpiewie przeważają minorowe melodie podczas nabożeństw, więcej recytuje się niż śpiewa, nie je się nic, co pochodzi od zwierząt (nawet ryb i nabiału). Ryby można jeść tylko w Zwiastowanie i w Palmową Niedzielę.(źródło) Do tej pory ściśle przestrzegane są posty w klasztorach prawosławnych. W wielu z nich na przestrzeni całego roku nie podaje się dań mięsnych. Do dziś ważne wydarzenia w życiu wiernych poprzedza post i modlitwa. Żaden prawdziwy pisarz ikon nie przystępuje do dzieła bez uprzedniej modlitwy i postu. O sile tych dwóch czynności, jakże ważnych w życiu każdego, świadczą słowa Chrystusa, że postem i modlitwą wypędza się nawet duchy nieczyste.
Jako ciekawostkę chciałabym powiedzieć, że kiedyś w Polsce post był restrykcyjnie przestrzegany i było to naszą domeną narodową W Polsce łagodzenie postu przebiegało wyjątkowo powoli, zapewne z powodu jej położenia na rubieżach chrześcijaństwa zachodniego. Terytoria pograniczne w wielu kwestiach są zazwyczaj bardziej tradycyjne od centralnych. Jest to związane z potrzeba podkreślenia swojej tożsamości. Widać to szczególnie na pograniczach etnicznych, gdzie kultury ludowe są z reguły szczególnie żywotne. Podobnie było i w tym przypadku. Jeszcze w XVI wieku w naszym kraju w wielkim poście nie było wolno spożywać ani jaj ani potraw mlecznych. Surowość polskich zwyczajów postnych nieraz stawała się zarzewiem mniejszych lub większych konfliktów. Tak na przykład już w średniowieczu dochodziło na tym tle do zatargów między osiedlającymi się u nas kolonistami niemieckimi a miejscową hierarchią katolicką. W wiekach późniejszych zatargi takie miały miejsce pomiędzy miejscową ludnością a odwiedzającymi nasz kraj cudzoziemcami. Jak pisał około 1570 Ulryk Werdum:
,,W Łowiczu wyklinali nas straszliwie ludzie domowi, kiedy widzieli, żeśmy w piątek jedli ser, tak że pan mój, abbé de Paulmiers, nie wiedział jak burzę tę zażegnać. Kazał im przez tłumacza zeznać uroczyście, ze jako duchowny nie chciałby za nic za nic świecie łamać postów, tylko że w Niemczech potrawy takie nie są wzbronione. To ich nieco uspokoiło..." (źródło)

Skupiłam się tu głównie na chrześcijaństwie, gdyż na temat innych religii i ich postów nie mam wiedzy i nie byłabym w stanie weryfikować rzetelności internetowych źródeł.

CZY WARTO POŚCIĆ?
Reasumując, współczesny świat nie sprzyja postowi. Nawet Kościół poprzez liberalizację praw i nakazów coraz bardziej oddala się od tej idei. Zdaje się, że przymioty postu: pokora, silna wola, wstrzemięźliwość od posiłków, seksu, przyjemności, rozrywek straciły na aktualności. Czy warto w takim razie podejmować post? Wg mnie warto. Pomijając nawet głęboki duchowy i mistyczny aspekt postu jest to dla mnie wspaniała okazja do tego, żeby nad sobą popracować, żeby ,,zabić" moje gorsze ja i pozwolić się odrodzić (czemu sprzyja wiosenny czas), aby pogłodować, odtoksycznić swoje ciało, poddać się refleksjom dotyczącym tego dokąd zmierzam, jaki mam w życiu cel, kim jestem. Ważne jest, aby co roku odświeżać w sobie te pytania, co roku umierać, aby rodzić się na nowo (zmartwychwstawać) wraz z przyrodą.

Myślałam, że wystarczy jeden post na ten temat. Chyba jednak się przeliczyłam i rozdzielę go na dwa. Także oddaję Wam pierwszą część - powiedzmy teoretyczno-historyczną. W drugiej chciałabym napisać o tym jak pościć, jakie są poglądy na ten temat, jaki post zalecają katoliccy biskupi. Z pewnością też poruszę temat głodówki, która właściwie stała się dla mnie inspiracją do napisania tego artykułu.

ŹRÓDŁA
http://wpolityce.pl/wydarzenia/23576-rozpoczyna-sie-wielki-post-to-czas-niezwykly-czas-proby-czas-przygotowania-ducha-czas-nasladowania-mistrza
http://www.taraka.pl/rok
http://www.swiat-zdrowia.pl/artykul/sposob-na-przesilenie-wiosenna-depresja
http://kobieta.wp.pl/kat,26377,title,Przesilenie-wiosenne,wid,12074763,wiadomosc.html?ticaid=1e07a&_ticrsn=3
http://www.ofeminin.pl/zdrowy-styl-zycia/przesilenie-wiosenne-rady-na-przesilenie-wiosenne-d12133c195150.html
http://glodowka.pl/podstrona.php?dzial=religie
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/tessore_post_00.html
http://unici.pl/content/view/52.html
http://svetomir.blox.pl/2009/03/Dawne-dzieje-postu.html
http://janpielgrzym.ucoz.com/publ/5-1-0-5


piątek, 2 marca 2012

13.) ziemniak

Idąc przedwczoraj na zajęcia, na jednym z toruńskich chodników znalazłam ziemniaka. Ziemniak jak ziemniak. Widać - tegoroczny, odmiany żółtej. Wzięłam go, włożyłam do torebki i poszłam na zajęcia, a w głowie zrodził mi się plan na pyszny obiad.
I tak wczoraj przyszło mi wprowadzić mój pomysł w czyn. Jeden ziemniak, trzy ząbki czosnku i trochę soku z cytryny. Ugotowany w łupince ziemniaczek z dodatkiem soli i pieprzu w sosie czosnkowo-cytrynowym. Całość zwieńczyłam oliwkami i ogórkami kiszonymi mojej babci. Pycha, bardzo żałuję, że spiesząc się na zajęcia nie zrobiłam zdjęcia.

I tak to miłe dla mnie wydarzenie poprzedzone obejrzanym niedawno filmem - ,,Zjedz zanim zgnije" (film) natchnęło mnie do napisania tego posta. Żeby tego było mało ostatnio zaznajomiłam się z ruchem friganizmu (freeganism) w moim mieście. To chyba są jakieś znaki:) 

FRIGANIZM - jest przede wszystkim skrajną postawą antykonsumpcyjną wołającą o opamiętanie się. Jasno wyraża sprzeciw wobec korporacji dążących jedynie do wzbogacenia się, bo dziś zanika już sprzedaż dobra w czystej postaci. Firmy zatrudniają specjalistów od marketingu, którzy poprzez reklamę mają oddziaływać na bazowe ludzkie emocje, w jawny i oczywisty sposób manipulując konsumentem w celu mnożenia zysków. Friganie dążą do zaspokojenia potrzeb poprzez recykling, reperowanie na pierwszy rzut oka nieprzydatnych już produktów czy wzajemną wymianę. (źródło)

Czym jest dla mnie? Po prostu ekologią.
Pozdrawiam!

środa, 29 lutego 2012

12.) Alternatywy dla krowiego mleka

Nie chciałabym się tu rozpisywać na temat szkodliwości krowiego mleka. Istnieje mnóstwo artykułów w sieci, które dotyczą tego tematu. Do głównych ,,zdrowotnych minusów" mleka i produktów mlecznych zaliczyć można zakwaszenie organizmu, wpływ na powstanie osteoporozy, pokrywanie śluzem naszych narządów, a także działanie na nasz organizm hormonów wstrzykiwanych krowom. Przeciwnicy picia mleka podkreślają również inne negatywy konsumowania tego napoju: złe warunki hodowli krów, karmy powstałe z roślin genetycznie modyfikowanych, a także fakt, że mleko krowie jest przeznaczone dla cielaka, a nie człowieka. Często podnoszone są hasła: ,,Pij mleko, będziesz kaleką". 
Nie chcę jednak piętnować mlekopijców. Wydaje mi się, że rezygnacja z mleka jest dosyć trudnym procesem, gdyż idea picia mleka krowiego jest nam wszczepiana od początku naszego życia. Chciałabym się więc skupić tutaj na alternatywach dla krowiego mleka. Jak się okazuje, możliwości zastąpienia tego napoju z pomocą produktów roślinnych jest bardzo dużo. Oto te, które udało mi się znaleźć i w większości wypróbować.


1.) MLEKO MIGDAŁOWE
Namoczone ok 8 godzin migdały (1 szklanka) obieramy ze skórki i wrzucamy do blendera. Dolewamy  4 szklanki wody. Jeżeli chodzi o proporcje - w moim przypadku są one bardzo intuicyjne. Dla słodszego smaku dodajemy łyżkę miodu, syropu klonowego, syropu z agawy, czy też daktyli.  Po zmiksowaniu można za pomocą lnianego woreczka oddzielić pulpę od napoju i wykorzystać ją np. do ciasteczek. Zazwyczaj jednak nie zawracam sobie głowy pulpą, pijąc wszystko to, co zmiksowałam.Mleko migdałowe smakuje wyśmienicie.
     
2.) MLEKO SEZAMOWE
Jedną szklankę sezamu moczymy ok, 4-6 godzin, a następnie zalewamy czterema szklankami wody i blendujemy. Niestety ja nie mogę sobie pozwolić na mleko sezamowe, gdyż mój blender jest zbyt słabej mocy i drobne ziarenka sezamu nie miksują się. 

3.) MLEKO Z NERKOWCÓW
Te wspaniałe orzechy wystarczy moczyć przez ok. 3 godziny, zalać wodą i powstaje przepyszne mleko. Mnie osobiście bardzo smakuje zwłaszcza, że mam wielką słabość do nerkowców.

4.) MLEKO KOKOSOWE
Świeży, młody kokos

Mleko kokosowe najlepiej pić prosto z kokosa. W naszym klimacie nie jest to często możliwe lub też mamy możliwość kupić po prostu starego kokosa, który raczej nie pochodzi z upraw ekologicznych i jest trudny do otwarcia. Najlepsze są świeże, młode kokosy. Są białe, a ta właściwa wewnętrzna brązowa skorupa jest na tyle delikatna, że można dostać się do środka za pomocą zwykłego noża.
Mam jednak dobrą wiadomość mleko kokosowe można zrobić z wiórek kokosowych. Szklankę wiórek moczymy ok. 2 godzin, a następnie zalewamy wodą i blendujemy. Jeżeli chodzi o wiórki również zalecam ostrożność i patrzenie na etykiety, gdyż często do nich dodawane są konserwanty - dwutlenek siarki.

5.) MLEKO Z ORZECHÓW WŁOSKICH
Można użyć świeżych lub moczonych przez ok 8 godzin orzechów włoskich. Jeżeli są one świeże należy zdjąć gorzką skórkę. I wrzucamy do blendera, dolewamy wody i gotowe!

6.) MLEKO Z ORZECHÓW LASKOWYCH
Również orzechy laskowe świetnie nadają się na mleko. Przepis jest zbliżony, do każdego innego;) Moczymy 5-6 godzin, blendujemy z wodą i opcjonalnie możemy posłodzić miodem.

7.) MLEKO SOJOWE
Zrobienie mleka sojowego jest już bardziej skomplikowane. Przede wszystkim musimy zdobyć soję i to koniecznie nie zmodyfikowaną genetycznie, co nie jest takie proste. Jak już taką dostaniemy ok. 40 dag moczymy przez całą noc aż ziarna napęcznieją.Miksujemy je na gładką masę, a następnie wkładamy do garnka, zalewamy dziesięcioma szklankami wody i zagotowujemy. Następnie oddzielamy pulpę od mleka i gotowe. Można je doprawić niewielką ilością soli i na przykład miodu.

8.) MLEKO RYŻOWE
Odkrycie sezonu. Ryż moczymy ok. 3 godziny, dodajemy 3 szklanki wody i blendujemy. A i muszę dodać, że mleko ryżowe powinno się posłodzić na przykład bananem, bo samo w sobie raczej smaku nie ma.

9.) MLEKO SŁONECZNIKOWE
Szklankę ziaren słonecznika moczymy ok. 6-8 godzin. Dodajemy 4 szklanki wody i miksujemy. Mleko to ma ciekawy smak z właściwą słonecznikowi nutką goryczy.

10.) MLEKO OWSIANE
Ze szklanki owsa czy też z płatków owsianych również można otrzymać mleko. Po 8 godzinach moczenia dodajemy wodę i miksujemy. Warto posłodzić na przykład bananem. 

11.) MLEKO BANANOWE
To bardzo łatwy przepis dodany przez Ewcię na ,,W poszukiwaniu optymalnego zdrowia" (filmik). Szklanka wody, dwa suszone daktyle i jeden banan. To wszystko blendujemy i wychodzi pyszne i pożywne mleko. Zamiast daktyli można użyć miodu, agawy lub syropu klonowego.

Opcji jest niewiarygodnie dużo. Jestem pewna, że jest ich jeszcze więcej. A i bym zapomniała. Przechowywanie. Z pewnością takie mleko nie jest wytrzymałościowym hardcorem jak sklepowe UHT, dlatego też najlepiej spożywać je od razu po zrobieniu. Koniecznie należy je trzymać w lodówce, gdzie może stać ok. 2 dni. Nie wiem czy wytrzymałoby więcej, gdyż ze względu na smak i znajomych lubiących moje wynalazki nigdy nie zostało u mnie dłużej:)

PS Przepraszam, że zaprzestałam tymczasowo tłumaczeń. Niestety, albo i stety oprócz rawfood szaleństwa jeszcze studiuję. Stąd też na informacje z festiwalu rosyjskich lekarzy witarian i wegetarian, a także kolejne filmiki trzeba cierpliwie poczekać. Pozdrawiam i zapraszam na kolejny post z serii wegański nabiał, który będzie poświęcony śmietanie;)

niedziela, 26 lutego 2012

11.) Z łbem słonecznika za pan brat


Mam mały domek. W oknie jest duży łeb słonecznika, ściany lśnią słoneczną żółcią i orzechowym brązem. Nie mam ogrodu. To znaczy mam, ale to las. Nieumiarkowany, nieregularny, nieokrzesany, dziki. Ale mnie się podoba. Wchodzę tam i kłuję się pokrzywami i kaleczę się o wystające gałęzie krzewów, ale sprawia mi to przyjemność. Kocham to, galopuję w przestworzach swojego ogrodu, a potem wracam do uporządkowanego domku, gdzie słonecznik wita się z orzechem i chlebak z piecem kaflowym. Robię herbatę, pamiętasz, mam taki stary czajnik i dwa wyszczerbione kubki. Pachnie u mnie wanilią i miodem.
Mam z nim dużo pracy, pomagasz mi, nawet nie wiesz jaka jestem Ci wdzięczna, to takie wspaniałe, mieć kogoś kto ci poukłada płyty. Kocham mój dom, praktycznie z niego nie wychodzę, a jak już wychodzę to koduję w sobie jego zapach. Kocham ten zapach. Kocham mój dom.
Ostatnio tez byłeś, pomogłeś zetrzeć kurze. Opowiadałam Ci o tym co odkryłeś o czarno białych fotografiach i przestarzałych figurkach. I wtedy powiedziałeś, że ktoś ma ładniejszy ogródek, że pielisz mu grządki i, że to takie piękne: siedzieć w grudkach ziemi i patrzeć jak dojrzewają i umierają kwiaty. Mówiłeś z takim przejęciem, oczy Ci się świeciły.
-Ogród to najwspanialsza rzecz na świecie, człowiek zawsze powraca na ogrody- dodawałeś z zapałem i uśmiechałeś się do słonecznika w moim oknie.
Nagle las zaczął mnie przerażać, mały domek stał się obcy, wanilia stała się mdła, słonecznik zbladł nieco i zapatrzył się na róg pokoju, gdzie suszy się bukiet kwiatów.
-Mój kochany słoneczniku- zwracam się do niego, ale on na mnie nie patrzy, nie słyszy
Ogród... Ogrody... Grządki... Grudki ziemi... – myślę z rozpaczą, mała figurka ołowianego żołnierzyka ląduje w kącie
Cieszę się, że pomagasz innym, naprawdę, chociaż brzmi to teraz sztucznie. Wiesz lubię jak mnie odwiedzasz, ale lubię tez jak opowiadają mi o Tobie sąsiadki, że bardzo im pomogłeś, że pozmiatałeś izdebki, że podlałeś kwiaty. Ale wiesz ogrodu nie będę miała, mimo to, że tak bardzo Ci się podobają, wiesz ja nie chcę nalepiać znaczków nie swojej roboty. Wychwalasz ogrody, ja mam las...
Las przestaje mi się podobać, a ogrody nigdy mi się nie podobały. Zostaje pustka, żołnierzyk w kącie i rozpruty miś, mdła wanilia, której zapachu nie mogę znieść i słonecznik, który już mnie nie kocha... Nie, nie zazdroszczę, może nie mam po prostu siły, żeby sama tworzyć, sama sprzątać swój domek, żeby sama poukładać sobie płyty nie zwracając uwagi na porady i komentarze.
Jestem słaba, oczy się szklą, ale taka jest prawda. A może po prostu nie gotowa.
Siedzą w swoim domku, zamiatam sień, przecieram zakurzone okładki książek i czekam, aż mi przejdzie, aż ogrody się ulotnią, a ja znajdę motywację do życia. Życia z bukietem suszonych kwiatów, ze słonecznikiem, wanilią i lasem, gdzie króluje pokrzywa i wilgotna paproć.


 Moje opowiadanie sprzed kilku lat. Często tęsknię za tym czasem. I choć byłam taka krucha, był to czas, który nadał mi kształt.