czwartek, 31 grudnia 2015

79.) Ustawienia fabryczne - ODDYCHANIE



,,Paradoksy buty-tu biała plama to nie brud…” Lech Janerka
Fascynuje mnie moja własna podatność na paradoksy. Bo to wygląda tak – człowiek stara się żyć zdrowo – zdrowo jeść, dużo spać, ćwiczyć, cieszyć się życiem, przebywać na świeżym powietrzu, hartować i w ogóle. W dodatku dużo na to poświęca czasu i dużo wysiłku. A to wszystko jest prostsze i bardziej intuicyjne niż mi się kiedykolwiek wydawało. Brzmi jak całkiem dobra reklama produktu za min. 1000 zł, jest to jednak tylko ostatnie moje odkrycie i to musze przyznać niezbyt  błyskotliwe jak na wieloletnie zaangażowanie w zdrowy styl życia.  Bądź co bądź szczere, więc się podzielę. A sprawa dotyczy nawyków.
Wciąż się mówi o jedzeniu, uprawianiu sportu - powszechnie wiadomo to wartościowa rzecz, ale jest kilka spraw ważniejszych, bo wykonujemy je 24 godziny na dobę i to w jaki sposób to robimy ma wpływ na nasze zdrowie i długość życia. Dziś pierwszy i najważniejszy nawyk z cyklu paradoksów bytu-tu, a mianowicie - ODDYCHANIE

ODDYCHANIE
Największy wpływ mają na nas te rzeczy, które wykonujemy najczęściej. Cykl wdychania i wydychania powietrza powtarza się ok. 20 tys. razy na dobę, 12-14 razy na minutę. Prawdę powiedziawszy trudno jest mi wyobrazić sobie czynność, którą wykonywalibyśmy częściej. I dlatego z prawie całą pewnością stwierdzam, że jest to proces, który ma największy wpływ na nasze życie (małą niepewność zostawię dla cudów istnienia, miłości itp.). A ja prawdę powiedziawszy poza tym, że słyszałam, że mi polecano, że nawet próbowałam ćwiczeń oddechu, nie za bardzo przyjmowałam to do wiadomości.  Zresztą ćwiczenia oddechowe  to dla mnie nuda nad nudy.
Na pierwszej lepszej stronie o technikach oddychania przeczytałam, że oddychanie to nie taka prosta sprawa, że prawidłowo oddychają dzieci do lat 3-4, a potem czeka nas nauka oddychania, która wcale nie jest prosta.  Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić, przecież coś, co jest intuicyjne, z czym każdy człowiek się rodzi nie może być aż tak trudne to raz, ponadto po co uczyć się czegoś, co jest w naszych ustawieniach fabrycznych.  Nie lepiej po prostu przywrócić ustawienia fabryczne?
I tak ostatnio zaczęłam w końcu używać organu, który służy do oddychania – a mianowicie nosa. Może śmiesznie to brzmi, ale ładnych parę lat go nie używałam. Owocowało to tym, że mój nos był zaczerwieniony i bardzo często zimny, miałam problemy z zatokami, aż w końcu, co wpieniło mnie do reszty pojawiła się tajemnicza wydzielina cięgiem schodząca z migdałków do gardła. Musiałam co minutę odpluwać gęstszą od śliny, białą flegmę. I błogosławię ten cud natury – flegmę, bo doprowadziła mnie ona do uświadomienia sobie tego, że odkąd pamiętam oddychałam nieprawidłowo.
Czytałam sobie ostatnio na forach o tajemniczej wydzielinie i przeżyłam szok jak wiele osób ma z tym problem i czego tylko ludzie nie robili, żeby się tego pozbyć. Wizyty u laryngologów, rezonanse, wymazy z gardła, kuracje antypasożytnicze i antygrzybiczne… I nikt, absolutnie nikt nie znalazł  na to sposobu ani przyczyny tego zjawiska. Zaczęłam analizować te przypadki, wielu ludzi opisywało problemy z zatokami, częste anginy w dzieciństwie, częste przebyte kuracje antybiotykowe, operacje przegrody nosa. Próbowałam znaleźć wspólny czynnik tych przyczyn i w końcu mnie olśniło  – jest to związane z oddychaniem przez usta.  Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie pamiętam, kiedy używałam nosa, bo nawet z dzieciństwa mam obrazki, że spałam z otwartą buzią i śliniłam poduszkę.
I rozumiem już teraz dlaczego spotkała mnie moja 2 –letnia przygoda z flegmą. Gdy oddychamy przez usta nie tylko się nie dotleniamy, gdyż taki oddech nie pozwala nam wpuścić powietrza do przepony, ale również zmieniamy środowisko naturalne naszych organów. A mianowicie nasze migdałki, krtań, gardło i przełyk są osuszone powietrzem, które wdychamy i to powoduje ich niedomaganie. Nie jest to dla nich naturalne.
Zatoki czyli jak mi się nasunęło – nasze ,,piwnice” przy oddychaniu ustami nie są wentylowane, co powoduje nadmierną wilgotność, zastój flegmy i doskonałe siedlisko bakterii i grzybów. Tak samo jest z naszą piwnicą, której nie wietrzymy – staje się wilgotna i wszystko w niej gnije.
Nieużywany nos nam marznie i robi się czerwony. A jest on przecież stworzony do wdychania. (chyba poświęcę mu jakiś podniosły wiersz) Ogrzewa powietrze i włoskami je filtruje.
Nie trudziłabym się pisaniem, gdyby nie to, ze od kilku dni oddycham przez nos, śpię również z zamkniętą buzią i widzę tego efekty. Wydzielina znika! Wyobraźcie sobie – całe lata wkurzania się na wstrętną flegmę, wizyty u laryngologów, płukanki, wszystko bez rezultatu,  a tu kilka dni i jest jej z dnia na dzień coraz mniej.

A na koniec moja technika oddychania:
Po prostu wciągam powietrze nosem i rozkoszuję się nim tak jak mi się podoba. Proste, prawda?
Ciąg dalszy nastąpi… To oddychanie zainspirowało mnie w przywracaniu ustawień fabrycznych.

piątek, 4 grudnia 2015

78.) Tołstoj

Nie ma na świecie pisarza bliższego mi światopoglądem niż Lew Tołstoj (no chyba, że Radek zostanie pisarzem). Czytając jego książki zastanawiam się jak to jest - żył w XIX/XX wieku, a myślał tak podobnie. Pochodził z arystokratycznej rodziny, studiował orientalistykę i prawo, ale studia po trzech latach porzucił. Młodość miał dosyć burzliwą - uprawiał hazard, zaciągnął się do wojska i dwa lata służył na Kaukazie. Już wtedy pisał i był uznawany za przedstawiciela nowego pokolenia literackiego. Ustabilizował się po 30, ożenił, żył w majątku, gdzie się urodził - w Jasnej Polanie. To tam powstały jego złote dzieła - Anna Karenina i Wojna i pokój.

Był zafascynowany chłopstwem. Nie tak jednak jak przeciętny arystokrata, który ceni wiejską kulturę, ale żyje w swoim świecie. Tołstoj realnie widział wartość ,,narodu"  i jego przywary. Widział pijaństwo, opieszałość i często nieporadność chłopa. Nic jednak tak bardzo nie rozpalało jego wyobraźni jak szczere, bezpośrednie i pracowite życie prostych mieszkańców wsi. Tu widział niezmąconą porządkiem społecznym, obowiązkiem, fałszem, obłudą i tym, co wypada a co nie, rzeczywistość i prawdziwe człowieczeństwo. W pewien sposób chciał należeć do tego świata - ubierał się jak chłop i jak chłop pracował. W pewnym sensie tu tkwi jego tragedia - nie był rozumiany ani przez warstwę społeczną, z której pochodził, ani przez chłopów.

Odrzucał wszelkiego typu instytucje: kościół i państwo, przez co jego pisma były blokowane przez państwowe instytucje, a on sam ekskomunikowany z Cerkwi. Pod koniec życia wyrzekł się nawet swojego majątku, pragnąc rozdzielić ziemię chłopom, poprzez co popadł w konflikt z rodziną. Sprzeciwiał się pośrednictwu. Szlacheckie życie wydawało mu się owiane woalem obłudy, gdzie społeczny obyczaj nie pozwala człowiekowi być sobą, co prowadzi zawsze do osobistej tragedii.
Przedkładał uczucie, patrzenie sercem, gorący żywioł dziecięcego natchnienia nad chłodny, przemyślany osąd, logikę prawa i władzę instytucji. I to właśnie w chłopstwie bardziej niż w swojej klasie społecznej dostrzegał tę iskierkę duszy, błysk w oku, bezpośredni kontakt z przyrodą i Bogiem.

Był twórcą idei, która zawładnęła wieloma sercami i stała się podwaliną ruchów pacyfistycznych XX w., która zainspirowała Gandhiego i Martina Luthera Kinga, a mianowicie - nieprzeciwstawianie się złu przemocą, nieużywanie siły. W jego wizji świata zmiana społeczna prowadząca w dobrym kierunku może się zrealizować tylko poprzez indywidualne dążenie jednostki, a nie zryw dowodzony przez kogokolwiek. Przecież każda próba narzucenia czegokolwiek drugiemu człowiekowi jest pośrednictwem, nie pozwala człowiekowi realizować się bezpośrednio.

Badał, znał i kochał Ewangelię jako bezpośrednie źródło, zbiór zasad, jedyny uznawany przez niego kodeks prawa, który nie mógł podlegać jakimkolwiek instytucjom, religiom, wyznaniom, a wpisywać się bezpośrednio w serce odczuwającego Ewangelię człowieka.

Był wegetarianinem. O jego wegetarianizmie wiem najmniej, nie wiem skąd konkretnie wzięła się u niego ta idea, ale mogę sobie wyobrazić, że wrażliwość i świadomość naturalnie doprowadzają do tego każdego człowieka. W jego światopogląd wpisana była również surowość życia, abstynencja, unikanie używek, alkoholu.

Bardzo dla mnie intrygujący pogląd miał jeżeli chodzi o dzieci. Sprzeciwiał się karmieniu dzieci przez mamki, propagując bezpośrednie karmienie piersią przez matkę (w jego czasach na dworach szlacheckich bywało to czymś nie do pomyślenia), w jego opinii w stosunku do dzieci najważniejsza jest szczerość, bo dzieci najlepiej wyczuwają wszelkiego rodzaju obłudę. Był zwolennikiem edukacji domowej. Propagował jednak edukację chłopów i zakładał dla nich szkoły, gdzie sam był nauczycielem.

Przed śmiercią, rozczarowany tym, że nie jest w stanie do końca realizować idei, które wyznawał, w dodatku odczuwając opór rodziny dotyczący jego ,,wywrotowych" na tamte czasy poglądów, miał plan opuścić dom. Nie wiadomo, co planował, w moim odczuciu chciał doznać pustelniczego życia. Nie udało mu się to, w drodze, na stacji kolejowej Astapowo zmarł.

Będąc w Stambule miałam możliwość uczestniczenia w spotkaniu z jego rodziną, która założyła w Jasnej Polanie muzeum pisarza, która z dumą organizuje różnego typu konferencje, wystawy, literackie spotkania. Było to bardzo inspirujące spotkanie z wieloma anegdotami i zdjęciami. I pluję sobie w brodę, że tego nie opisałam. Spotkanie to przykryte zostało mnóstwem niesamowicie jaskrawych doznań mojego rocznego pobytu w Turcji i nie pamiętam prawie nic z przedstawionych rodzinnych ciekawostek, o których mówiono oprócz zielonej pałeczki. Jest to rodzinna legenda opowiedziana Lwowi przez jego starszego brata Nikolaja. Nikolaj w zabawie z dziećmi, powiedział bratu, że na zielonej pałeczce (różdżce) wyrył sekret szczęścia  i zakopał ją na skraju wąwozu. Sekret pozna ten, kto bez potknięcia przejdzie po desce, usiądzie w kącie, nie myśląc o białym niedźwiedziu i w ciągu roku nie zobaczy zająca. Tołstoj z rozrzewnieniem wspominał jak siedział w kącie i bardzo się starał, tylko w żaden sposób nie mógł nie myśleć o białym niedźwiedziu.
W końcu swojego życia wielokrotnie napominał, że chciałby zostać pochowany tam, gdzie została zakopana zielona pałeczka.
Został pochowany, zgodnie ze swoją wolą w Jasnej Polanie, czyli w miejscu, gdzie się urodził i gdzie zakopana została legendarna pałeczka. Na jego mogile nie ma pomnika, ani krzyża. Grób jest po prostu częścią naturalnego krajobrazu.



czwartek, 3 grudnia 2015

77.) NIEZAWODNY SPOSÓB NA CZARNE MYŚLI



Od lat pielęgnuję w sobie postawę optymistki. Nie zawsze jednak udaje się człowiekowi ustrzec przed czarnymi myślami i złym humorem. Już jakiś czas temu znalazłam świetny sposób na poprawę nastroju, a nawet na zmycie z siebie negatywnych myśli. I to zarówno w przenośni jak i dosłownie. Ten sposób jest banalny i daje natychmiastowy efekt. Mało tego znajduje on potwierdzenie w rosyjskich metodach na zmianę zachowania u niegrzecznych dzieci.  Dobra już nie trzymam w niepewności – chodzi mi o wiadro zimnej wody na głowę. A jeszcze lepiej - kilka wiader. U nas to było tak, że na początku było morsowanie. Jest to tak niesamowicie energetyzujące doświadczenie – polecam każdemu. Ostatnio jednak okoliczności złożyły się tak (ku naszemu wielkiemu smutkowi), że nie mamy w pobliżu większego zbiornika wodnego.  Cieszymy się jednak z tego, co mamy, bo jesteśmy u siebie, na wsi i codziennie rano możemy wyjść na podwórko z wiadrem zimnej wody i chlust. Potem kilka przysiadów i nastrój jest wyśmienity! Jeszcze większą radość sprawiają harce na śniegu, ale na taki konkretniejszy śnieg chyba jeszcze trzeba trochę poczekać. Póki co jest na plusie, choć poranek opatula zimna, wilgotna mgiełka, a drzewa już straciły liściowe wdzianka.

* * *
Wczoraj wybraliśmy się pieszo na targ. Trochę pobłądziliśmy po okolicy w drodze powrotnej i muszę powiedzieć, że jestem zachwycona. Jak tu pięknie! Leśne wąwozy niczym w fantastycznym świecie Tolkiena, pomarszczone połacie ziemi, mnogość pagórków i wyłaniające się niekiedy prawie że górskie widoki. Karmię duszę tymi widokami i tak się cieszę, wchłaniam to wszystko i niekiedy jeszcze nie dowierzam - tworzymy swoją przestrzeń - tutaj, w najpiękniejszym miejscu na świecie.

wtorek, 24 listopada 2015

76.) Pierwszy śnieg

Bajecznie, po prostu bajecznie. Widok za oknem zapiera dech. Aż trudno uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wszystko przykryte białym puchem. 
Zdążyliśmy z zagatą, wczoraj nasz domek z drewnianego stał się słomiany i wyglądał naprawdę uroczo. Dzisiaj jednak przeszedł sam siebie i na słomianych kostkach pojawił się lukier. Słońce prześwituje przez białe drzewa i cieszy duszę. Trudno było nie obejść sadu, ogrodu, lasu. Nie można było tego nie zarejestrować. Zrobiłam mnóstwo zdjęć i myślę sobie, teraz nareszcie zaspokoję ciekawość wszystkich, którzy prosili mnie o zdjęcia. Niestety chyba nasza przestrzeń jest bardziej wstydliwa niż ja sama - kabel od aparatu zawieruszył się gdzieś, nie wiadomo gdzie. No cóż zdjęć nie będzie. Może to ciche nieuświadomione wołanie - chcecie zobaczyć, to przyjedźcie - zapraszamy!
Włączam moją piosenkę na pierwszy śnieg i odpływam. Cudownie jest! A oto i piosenka:





niedziela, 22 listopada 2015

75.) Nowy blog i nowy początek

W naszym magicznym domku jest już woda i prąd. Wiemy już na pewno, że tu przezimujemy. Pogoda natomiast sprzyja blogowaniu i reorganizowaniu. Startuję więc z projektem - ,,Widzę wyraźnie". Przenoszę wszystkie posty dotyczące samoleczenia wzroku na nowego bloga - www.widze-wyraznie.blogspot.com Posty na surowej zieleni zostaną zachowane, ale okulistyczne nowości będę zamieszczane już tam. Od dawna noszę się z zamiarem uporządkowania informacji. Z nową wiarą, nadzieją i radością też powracam do ćwiczeń.
Z surowej zieleni nie zamierzam również w żaden sposób rezygnować. Tu będzie cała reszta. Moje filozoficzne rozważania, zajawki, przyrodnicze odkrycia, ogrodnicza pasja i wieści z naszego magicznego domku.

poniedziałek, 16 listopada 2015

74.) Pod spojrzeniem krótkowzrocznego oka

Dzisiaj przychodzę wierszem.

Mierzę umiar
miarą uderzeń serca,
przepływem krwi
i nastrojów
choć harmonię rozpoznaję,
trzepoczę sercem
i uciekam w bezmiar,
pełnymi ustami zagłuszam
krzyk duszy,
bólowi daję odejść,
falą następnego bólu.
I tak, po niezmierzoną wieczność
próbując mierzyć,
odliczać, dotrzeć, widzieć.
Zapominając, że wieczność jest tu,
w odległości jednego ciepłego oddechu,
pod spojrzeniem krótkowzrocznego oka.
Tu jestem, nie próbuj mnie
złapać, pożreć, brać,
posmakuj, rozkoszuj się, delektuj,
oblizuj wargi, wąchaj, dotykaj i pieść.

poniedziałek, 7 września 2015

73.) Spełnione marzenie - ZIEMIA

Pojawiła się w naszym życiu ziemia. Tak jak marzyliśmy, z tym, że z mnóstwem niespodzianek po drodze. Urealniamy się, marzenia przekładamy na rzeczywistość. W końcu. Choć wcale nie jest ,,i żyli długo i szczęśliwie" jak się nam zdawało, że po znalezieniu ziemi będzie;) Jest za to mały domek z bala, sad, budynki gospodarcze, piękny widok, mnóstwo owoców, głęboka na 50 metrów studnia, gąszcz i chaszcze.
Stąd zastój na blogu, zastój nawet w ćwiczeniach oczu. Sprzątamy, przerabiamy owoce, remontujemy, załatwiamy formalności. Cieszy nas oblepiona owocami złamana gałąź śliwy, która przetrwała suszę, a śliwki dojrzały, cieszy morwa, cieszy przechylony, idealny do wspinania się, klon jesionolistny, cieszy wielka dębowa szafa i wymarzony okrągły stoliczek. Dzieje się dobrze, a każda chwila zwątpienia każe nam zacisnąć zęby, bo będzie dobrze. Musi. Z każdym dniem przecież jest łatwiej, piękniej, bardziej komfortowo.

Wszyscy pytają o zdjęcia - zrobię jak tylko będzie aparat.

czwartek, 9 lipca 2015

72.) Strefy komfortu i ,,mimowszystkosizm"


Rozważam strefy swojego komfortu.  Ach jak często się tęskni za komfortem, bezpieczeństwem, żeby wszystko było tak jak ma być. W wyobraźni zawsze w innym miejscu niż obecnie jestem, w przeszłości lub przyszłości, w domu lub podróży, zawsze z jakimś brakiem, dążąc do doskonałego zdrowia,  moralności, pełni człowieczeństwa, relaksu, zrealizowania swojego planu, wprowadzenia w życie pięknych idei, w drodze do doskonałej siebie. Dążę do raju, a z drugiej strony ta wizja mnie przeraża. Jak to – wszyscy tak po mojemu doskonali, w pełnym zdrowiu, realizujący swoje osobowości,  w doskonałej harmonii z przyrodą ? Zawsze myślałam, że ta wizja mnie niepokoi, bo jestem zazdrosna o innych, egoistyczna, bo chcę być wciąż od ludzi lepsza. Tego ranka jednak zanurzając się w siebie zdałam sobie sprawę, że nie o to chodzi, bynajmniej nie tylko o to. Czyż nie jest to przerażające, kiedy już nic nie ma do zrobienia? Dążę do zatęchłej doskonałości, perfekcyjności, a tak naprawdę - nudy. Znacznie bardziej ostatnio podoba mi się wizja oklepanego ,,tu i teraz” i akceptacji wszystkiego jak jest. Jestem perfekcyjnie niedoskonała i dzięki Bogu. Błogosławię każdy mój defekt, dyskomfort, napięte sytuacje w rodzinie, zdrowotny problem i wszystko to, co jest. Rzeczywistość weryfikuje, to ,,TU I TERAZ” jest najdoskonalsze, bo prawdziwe. To nie moja kolejna ideologia zbawienia świata i wizja tego, jak to powinno być, to po prostu zgoda na to, że jest jak jest. Po prostu się dzieje, po prostu jestem, a wszystko, co mnie drażni to po prostu stymulacja do rozwoju, informacja. Istnieją na świecie rzeczy, na które nie ma we mnie zgody po to, abym mogła opuścić swoją bezpieczną skorupę, strefę komfortu i dowiedzieć się kim naprawdę  jestem. Nie kim chciałabym być, kim być powinnam lecz kim po prostu jestem.  I cieszy mnie rzeczywistość, wolę prawdę choć bolesną niż tkwienie w przyjemnym zakłamaniu.  Poznając jedną z książek Byron Kate. nie sposób wręcz jest nie zakochać się w rzeczywistości. Z radością i entuzjazmem podchodzi ona do wszystkiego, co się zdarza, bo jest to najdoskonalsze. A dlaczego? Bo się zdarza. To jej jedyny argument.

Doprowadziło mnie to do ,,mimowszystkosizmu”. Brzmi tak głupio, że aż mi się podoba ten izm. Zdałam sobie, że do tej pory byłam z siebie mniej lub bardziej zadowolona. Zazwyczaj mniej  Moje życie skupiało się na ambitnym poprawianiu siebie, na przypływach, kiedy faktycznie udawało mi się coś naprawić i odpływach, kiedy rozdrażniona zmieniałam scenerię i odpoczywałam przed kolejną falą naprawiania siebie i świata. Zdałam sobie sprawę, że moja miłość do siebie ograniczała się właśnie do tego, do ciągłego siebie poprawiania. Kilka dni temu po raz pierwszy spojrzałam na siebie inaczej i to naprawdę poczułam. Zaczęłam patrzeć w lustro i mówić do siebie, że niezależnie od tego, czy dzisiaj się objem, czy utrzymam swoje postanowienia, czy poćwiczę, czy nie, czy będę się śmiać czy też płakać, kocham siebie. Nic nie zmieni we mnie tego, że się na siebie zdecydowałam, że jestem. Mam tylko siebie, magię swoich zmysłów, możliwość doświadczania i pozwalam sobie na to niezależnie od moich intelektualnych ocen i tego, co powinnam i jaka powinnam być. Płakanie też jest ok. Dyskomfort też jest ok. Cierpienie jest ok. Śmierć też jest ok. ,,Mimowszystkosizm” – po prostu jestem. Czy zaskoczy to, że wiele zaczęło się zmieniać.  Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Niczym fale oceanu zaczęły do mnie docierać sytuacje i osoby, których nie akceptuję, które wypieram ze swojej wizji doskonałego świata. Wszystko stało się tak symboliczne. Nawet na poziomie ciała zdałam sobie sprawę, że nie akceptuję wielu rzeczy związanych na przykład z moim tatą. Choć generalnie nie mam tendencji do wymiotów, wczoraj spotkała mnie taka sytuacja, że tata otworzył wieczko kubka ze zgniłym siemieniem lnianym, śmiejąc się, że zrobił zakwas i podsunął mi pod nos. Zwymiotowałam od razu, wściekła na niego, na moich policzkach pojawiły się łzy, poczułam się taka upokorzona, a później poczułam nienawiść. Chwilę później zrozumiałam. Wszystko stało się dla mnie jasne. Niczym fale oceanu przypływają do mnie sytuacje, których jeszcze nie umiem przełknąć.

Kocham sytuacje graniczne. Kocham przekraczanie granic. Oh, chyba się zakochuję w śmierci, strachu, cierpieniu. To nic innego jak sytuacja graniczna, jak coś co można przekroczyć kompletnie zmieniając siebie, wzbogacając swoją perspektywę. Bo, czyż to nie jest tak, że każdy lęk to tylko niechęć zmiany siebie i swojego sposobu myślenia? Odrzucam to, co się dzieje, bo nie chcę przyjąć, że po prostu tak jest. Błogosławię dyskomforty.

wtorek, 7 lipca 2015

71.) Wyprawa

Mam dzisiaj bardzo nostalgiczny nastrój. Już jutro wyjeżdżamy. Pakujemy samochód i jak to określam nieco tajemniczo - ruszamy do lasu. Przekraczam swoją strefę komfortu, ruszam z rodzinnego domu (zanosi się, że już tak ostatecznie) i spieszę budować swoje gniazdko. A przed oczami mgła, mnóstwo znaków zapytania. Gdzie wylądujemy, jak długo będziemy szukać, czy znajdziemy? Pali się most, a ja już wybrałam tę nieznaną mi stronę. Ostatnio dużo jem, jakbym chciała zapełnić pustkę, jakbym chciała opóźnić to nieznane. I choć gdzieś w oddali słyszę ostrzeżenia, rodzice bardzo się martwią, a mnie samą nachodzą myśli, że kompletnie zwariowaliśmy, czy mogę sobie wyobrazić, że idę w innym kierunku?
Czuję się jak bohater kreskówki, który wyrusza w drogę, która umożliwi mu w końcu dotarcie do siebie. Wyruszamy gdzieś, nie wiemy gdzie po coś, nie wiemy po  co. Ale czy naprawdę musimy wiedzieć? Niech wszystko odsłania się na bieżąco.

poniedziałek, 6 lipca 2015

70.) SUFIZM


Dzisiaj o przepięknej inspiracji. Sufizm to nauka mądrości, odnosząca się do klasycznej tradycji filozoficznej Wschodu. Choć jest często łączony z islamem, z niego borą swój początek trzy główne religie. Suffi są ludźmi głęboko wierzącymi, ale nie mają świętych miast, świątyń, atrybutów. Dla nich świątynia Boga znajduje się w sercu człowieka. Nie odrzucają żadnej religii, a rozważania o Bogu traktują jako faryzeuszostwo. Każdy może mówić jedynie o dobru! Ludzie ci nad teorię przedkładają czyny. Swoimi działaniami i samym życiem rozsiewają miłość i strzegą Boskiego Światła we wszystkim, co ich otacza. Główna ich zasada brzmi ,,Serce z Bogiem, a ręce w pracy”. Mirsakarim Norbiekov, czyli autor wciąż cytowanej przeze mnie książki ,,Osioł w okularach, czyli jak przejrzeć na oczy”, a także nauczyciel metod samo uzdrawiania organizmu jest właśnie suffim albo inaczej wędrownym derwiszem, który wybrał tę drogę służby, tworzenia, zachowania i przekazywania wiedzy, aby mądrość gromadzona przez tysiąclecia mogła przyjść do ludzi, którzy są gotowi ją poznać. Kiedy przeczytałam we wstępie książki o sufizmie oraz o tym, że Norbekov jest specjalistą medycyny sufickiej przeszły mnie ciarki, a ja nabrałam zaufania do jego metody, gdyż z pięknem i dobrem sufizmu zetknęłam się już wcześniej. W ogóle to wszystko ilustruje też jak to w życiu nie ma przypadków, a my idziemy przez sznurek do kłębka. Miałam niesamowite szczęście spotkać się z sufizmem w miejscu, które jest określane jego kolebką – w Turcji. Podczas mojego pobytu w Turcji moja przyjaciółka sprezentowała mi książkę Elif Shafak ,,40 zasad miłości”, która rozbudziła moją ciekawość dotyczącą sufickiej mądrości i bardzo mnie zainspirowała. Od przeczytania tej książki wiedziałam, że pojadę do Konyi – miejsca życia jednego z najsłynniejszych sufich i wspaniałego poety Rumiego, a także miejsca śmierci jednego z najsłynniejszych wędrujących derwiszy – Szamsa z Tebriz. Tak też zrobiłam, jak tylko nadarzyła się okazja do zorganizowania podróży (przyjazd mamy), a poprzez couch surfing trafiłam do Husayna – sufickiego brata, realizującego zasady sufickie w codziennym życiu, grającego na Ney (wschodni flet) tańczącego derwisza. Było to niesamowite spotkanie, bardzo inspirujące. Byłyśmy z mamą zachwycone.
Z Konyi zapamiętałam jeszcze dwa miejsca: dom Mevlany (czyli Rumiego) – pięknie wyremontowany, wypełniony po brzegi turystami kompleks budynków, typowe masowe miejsce kultu i mały prosty meczet, gdzie pochowany został Szams z Tebriz. Rzadko doświadcza się tak mistycznych momentów, ale tam właśnie, w małym skromnym meczecie padłam na kolana i zaczęłam się zanosić płaczem, tam odczułam coś niesamowitego. Teraz nasuwa mi się taka refleksja, że jak było za życia Rumiego i Szamsa tak zostało po śmierci. Rumi był szanowanym, otoczonym splendorem już za życia mędrcem, poetą, a Szams wędrującym derwiszem bez domu, który postawił wszystko na jedną kartę – Boga. Można by powiedzieć, że postaci z dwóch skrajnych światów, a jednak połączyła ich niesamowita przyjaźń i dążenie do poznania Boga. Po ich śmierci nic się nie zmieniło (jeden tak samo jak za życia w splendorze, drugi w zapomnieniu), ale przesłanie ich przyjaźni i w ogóle ich mądrość wciąż świeci.
Choć od początku odczuwałam uniwersalność i ponadreligijność sufizmu, niekiedy w Turcji był on traktowany jako odłam islamu, jego mistyczne uzupełnienie. Prowadzi to do wielu nieporozumień, gdyż sufizm nie wpisuje się w dosyć wąskie ramy jakiejkolwiek religii.
Z ciekawostek, pamiętam jak dziś, że jeden z określających się jako brat sufi odmówił podania mi ręki, ze względu na to, że jestem kobietą, a każdy kontakt mężczyzny z kobietą zabiera mu energię.
Wciąż tutaj na myśl przychodzi mi jeszcze jeden suffi, którego udało mi się poznać najlepiej, Kurd, podróżnik (był w około 100 krajach na świecie), muzułmanin i człowiek, który umiał wiele rzeczy odczuwać, odczytywać subtelne energie. Mam wrażenie, że to właśnie poprzez relację z tym człowiekiem otworzyła się we mnie mocniej niż dotychczas wrażliwość na świat duchowy, pojawiły się wizje, przeczucia. Zdałam sobie sprawę z ram religii i z tego, że Bóg jest o wiele potężniejszy od zakazów, nakazów, kościołów, rytuałów. I choć miłość do katolicyzmu we mnie pozostała, a moja turecka przygoda otworzyła mnie również na miłość do islamu, miłość do Boga zwyciężyła i to chyba sufizm szukający Boga w sercu jest mi od tej pory najbliższy.
Wirowanie derwiszy to modlitwa. Zrodziło się z natchnienia Rumiego. Jestem w stanie wyobrazić sobie taką niesamowitą radość istnienia, wdzięczność i miłość, która sprawia, że chcesz wirować w tańcu, przekazać miłość całemu światu. Podczas obserwacji tego niesamowitego tańca w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jest to jakby ruch atomu, jesteśmy nieskończonym, ciągle ruszającym się atomem wielkiego organizmu. Na uwagę zasługuje ułożenie rąk – jedna ręka skierowana ku górze przyjmuje, a druga ku dołowi oddaje, dzieli się miłością Boga ze światem.

niedziela, 5 lipca 2015

69.) Dlaczego nie poddam się operacji wzroku?

Ostatnio miałam ze znajomym ciekawą dyskusję dotyczącą tego, czy warto się męczyć, całymi miesiącami mobilizować się do ćwiczeń z celem poprawy wzroku w czasach, kiedy można poddać się operacji laserowej i w przeciągu trzech dni mieć wzrok doskonały. Prawdę powiedziawszy przeżyłam zawahanie, kurcze może faktycznie zbyt idealistycznie i naiwnie na to wszystko patrzę, zwłaszcza, że jak to w życiu zdarza się zniechęcenie i zmęczenie. Norbekov pisał o 0,25 dioptrii dziennie - mnie się takiej poprawy wzroku nie udaje osiągnąć, zwłaszcza, że nie zawsze udaje mi się regularnie ćwiczyć.
Patrząc jednak na te kilka miesięcy ćwiczeń, prób wsłuchania się w siebie i spojrzenia we własne wnętrze widzę jak bardzo się zmieniam. Zmieniło się moje podejście do życia, zdałam sobie sprawę, że nie umiałam odpoczywać, a oczy uczyły mnie relaksu, zaczęłam przyglądać się swoim relacjom, afirmować, odczytywać znaki i sygnały mojego ciała, które kiedyś nie były dla mnie czytelne. To bezcenny czas, który bym sobie odebrała powracając do dobrego wzroku skalpelem. 
Jakby na potwierdzenie tego wszystkiego wpadła mi w ręce książka pt. ,,Przez chorobę do samopoznania" Thorwalda Dethlefsena i Rudigera Dahlke. Zawarte jest w niej zupełnie inne podejście do zdrowia i choroby. Choroba nie jest tu czymś nienaturalnym, co trzeba zwalczać, choroba jest najdoskonalszym i najuczciwszym nauczycielem. Jakiekolwiek zaburzenia w naszym ciele pojawiają się jako skutek wypierania rozwoju duchowego i ma na celu nas do samorozwoju zmobilizować. Każda więc dolegliwość ma symboliczne znaczenie i można swoje zdrowotne niedoskonałości tłumaczyć niczym sny, dowiadując się często rzeczy, które wyparliśmy ze swojej świadomości. Samo leczenie, czy środkami farmakologicznymi, czy też metodami naturalnymi to tylko likwidowanie skutków i nawet podejście holistyczne medycyny alternatywnej nie rozwiązuje problemu, który w formie choroby, wypadku, spotkań, zdarzeń, myśli będzie do nas wracał dopóki nie rozwiniemy swojej świadomości, nie zintegrujemy w sobie tego, co uparcie wypieramy. ,,Tylko wtedy możemy odnieść korzyść ze swoich zaburzeń, jeśli pozbędziemy się myśli, że wszelkie upośledzenie jest czymś niemiłym, co trzeba w miarę możliwości zlikwidować lub w jakiś sposób zrekompensować. Musimy pozwolić chorobie, aby zakłóciła nam nasz utarty bieg życia, musimy pozwolić upośledzeniu, by przeszkodziło nam żyć dalej, tak jak żyliśmy dotychczas.Wtedy dopiero choroba stanie się drogą, która prowadzi nas do wyzdrowienia - ślepota może nas na przykład nauczyć prawdziwego widzenia i pozwolić osiągnąć wyższy stopień pojmowania świata,"

Oto dla przykładu podaję, co może symbolizować krótkowzroczność:



Takie podejście do choroby prowokuje do zadawania sobie pytań i rozwiązywania problemów na poziomie naszej świadomości i duchowości.