środa, 9 stycznia 2013

30.) Dziwy

Dziwy to nie dwie duże dziwki, ani zaskakujące wiadomości. Dziwy to rzeka, las, stary most. Tam zastała mnie kiedyś burza, kiedy płynęłam kajakiem i to w dodatku już nie pamiętam z kim. W ogóle pamięć płata mi figle. Na przemian jestem zachwycona i przerażona tym, że nie wiem co robiłam wczoraj, aby przypominać sobie takie rzeczy, które nic w moim życiu nie znaczyły na ten moment, a teraz odgrywają główną rolę. Tak było z inną miejscowością, co ciekawe położoną blisko Dziw. 
Ma się czasami takie miejsca, do których chce się wracać, z którymi coś nas w dziwny sposób łączy. Ma się tam rodzinę, jest tam piękny las, który nas urzeka, jest tam to coś. W moim przypadku były to konie. Przyjeżdżałam tam do księdza, aby pojeździć konno. Jak zdałam sobie sprawę później stamtąd pochodzi mój dziadek. To znaczy nie z plebanii, a z tej miejscowości, choć kto tam wie.
Pamiętam tę miejscowość jak dziś, pamiętam: galop, las, gonitwa za jeleniami i łzy. Pewno byłyby to łzy wzruszenia, gdybym w takim tempie zdołała się wzruszyć.
Księdza przenieśli, ksiądz zabrał konie, a ja miałam na głowie wybryk systemu edukacji czyli maturę. Zresztą nie pamiętam co się wtedy działo. Moja pamięć działa wybitnie wybiórczo. Pamiętam jednak jak dziś, że studiując na pierwszym roku stosunki międzynarodowe zapragnęłam studiować rosyjski. Zapisałam się na studia, a w wakacje ruszyłam do Rosji. Bezbłędna była mina rodziców, kiedy im oznajmiłam, że jadę. Sama. Bez znajomości ani jednego słowa w tym języku. Oczywiście to ostatnie zdanie jest znacznie przesadzone. Lubię czasami ubarwiać. Jak będąc Polakiem można nie znać ani jednego słowa po rosyjsku. 
Chciałam jednak przez to zdanie dodać sobie animuszu. Wszak pojechałam tam sama i w ogóle sam fakt tego, że tam pojechałam. Właśnie, dlaczego się tam wybrałam?
No a potem studia, nauka rosyjskiego. Wspominam te lata z rozbawieniem jak bardzo byłam pilną i ambitną uczennicą. Od podstawówki mi się tak nie zdarzało. No może od gimnazjum. 
Pamiętam, że w tym czasie miałam pomysł na książkę, może tak w ogóle powinnam pisać książki. To miało być science fiction o ludziach, którzy stracili umiejętność mówienia w innych językach niż chiński i angielski za sprawą nowoczesnej broni wysyłającej wibracje działające na odpowiednie obszary w mózgu. Niemniej jednak rodzili się czasami ludzie z umiejętnością mówienia po hiszpańsku, czy po rosyjsku. No i właśnie grupka ludzi, których chciałam tam opisać miałaby mieć umiejętność mówienia po rosyjsku, mieli mieć straszne rozterki wewnętrzne i czuć się osamotnieni, aż do momentu kiedy los (a raczej moja dobra wola i natchnienie) nie połączyłby ich i nie sprowadził, oczywistym jest, że na Syberię. W krainę moich marzeń, która jako jedyna, tak rozległa i niedostępna oparła się industrializacji, urbanizacji i wszelkiemu innemu złu. Zbieżność z avatarem jest bardzo przypadkowa.
Wiedziona jednak innym uczuciem pojechałam do Turcji. Teoretycznie, żeby uczyć się rosyjskiego, praktycznie - nie mam zielonego pojęcia, wszak Turcja nauce rosyjskiego nie za bardzo służy. 
Tu jednak uwierzyłam, że wszystko co pamiętam, i choć pamiętam nie wiele, ma jakiś sens dla mojego życia. 
I tu przypomniałam sobie tę miejscowość niedaleko Dziw, którą tak się zafascynowałam, w której urodził się mój dziad. A nazywa się ona, dlaczego mnie to nie dziwi Syberia. 
Także Syberio poczekaj na mnie jeszcze trochę. Przyjadę najszybciej jak się da.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz