wtorek, 20 marca 2012

18.) surowa dieta w podróży


Hauptstrasse w Dreźnie
Ostatnie kilka dni spędziłam w podróży - uczestniczyłam w pięciodniowym objeździe naukowym po Niemczech. Miałam okazję zobaczyć najważniejsze miasta Saksonii, a także poczuć słynną niemiecką porządność. Ta udana wycieczka bardzo mnie natchnęła, oderwała od kolorowej, choć ostatnio dosyć trudnej rzeczywistości. Miałam okazję poznać kolebkę niemieckiej państwowości - Magdeburg, ojczyznę reformacji Wittenbergę, Halle, Dessau. Uczestniczyliśmy również w targach książki w Lipsku, a także udało nam się zwiedzić przepiękne Drezno, którego historia jest niesamowita. Jestem pod ogromnym wrażeniem jak wspaniale zostało to miasto odbudowane po kompletnym zniszczeniu w 45 roku przez aliantów. W Dreźnie również udało mi się zwiedzić Galerię Starych Mistrzów - jedno z najpiękniejszych muzeów świata. Wrażenie było dla mnie niesamowite. Madonna Sykstyńska Rafaela sprawia, że na skórze ma się ciarki. Pomimo tego, że byłam już w kilku ważnych muzeach - Ermitaż petersburski czy muzea watykańskie, chyba dopiero teraz dojrzałam do obcowania w ten sposób ze sztuką i doceniłam rolę audio-guide'a w indywidualnym zwiedzaniu. Po Dreźnie przyszedł czas na Bautzen, który jest bajecznie piękny. Zamek, malownicza dolina z widokiem na rzekę i przepiękny most. Bautzen obok swojego piękna ma również mroczną tajemnicę - to tu podczas II wojny światowej naziści więzili jeńców wojennych oraz przeciwników systemu, a po wojnie było tu więzienie Stasi, gdzie przetrzymywano przeciwników systemu socjalistycznego NRD. Ostatnie godziny w Niemczech to zwiedzanie Görlitz, czyli niemieckiej części Zgorzelca.
Zielona (różowa) cytadela, Magdeburg


 Jak tylko wróciłam i spojrzałam na mojego bloga nasunął mi się temat tego postu - Surowa dieta w podróży. Chciałabym się podzielić tym, jak to wygląda w intensywnej, wymagającej dużo energii i sprawnych nóg podróży. 
W ramach noclegu otrzymywaliśmy śniadania, pozostałe posiłki organizowaliśmy sobie sami. I tak podstawę mojej diety stanowiły jabłka oraz banany:), a także choć nie surowy - ciemny chleb. Zdarzało mi się również kupować surówki z kapusty, marchewek, ogórków. Raz skusiłam się na wege kebaba bez sosu. 

PO PIERWSZE
Jedzenie na surowo w podróży jest wygodne, ze względu na fakt, że nie zajmuje nam dużo czasu. Typowym miejscem zjadania przeze mnie posiłków był autobus. Miałam więc trochę więcej czasu na zwiedzanie

PO DRUGIE
Polaka w Niemczech nie jest stać na wszystko. Podstawowym posiłkiem ekipy były więc kebaby (ok 3 euro). Dla mnie jeden dzień to koszt ok 5 euro jeżeli chodzi o wszystkie posiłki i piwo na wieczór. Jak się okazało owoce i warzywa wcale nie są takie drogie jak mi się wydawało. Pod względem ekonomicznym życie na owocach się opłaca.

PO TRZECIE
Pomimo intensywności wycieczki, konieczności przebycia pieszo wielu kilometrów, a także ograniczonego czasu spania czułam się bardzo dobrze. Żadnych bóli nóg, głowy, czy objawów przeziębienia z jakimi wracała połowa ekipy. Nie było mi również w ogóle zimno nawet gdy dął wiatr między pięknie zrekonstruowanymi budynkami starówki Drezna.

PO CZWARTE
Pitahaya - czy nie jest śliczna?
Poznałam nowy owoc. Nigdy wcześniej nie miałam okazji zobaczyć efektownej i bardzo smacznej pitahayi. Pitahaya jak się później dowiedziałam to gatunek z rośliny kaktusów uprawiany w południowo- wschodniej Azji. (Malezja, Chiny, Wietnam, również na Tajwanie i w Australii) Owoc ten w smaku przypomina trochę kiwi, choć jest zdecydowanie mniej kwaśny. Jego skórka pachnie trochę jak groszek. To było ciekawe doświadczenie spróbować owocu jaki w Polsce jest raczej niemożliwy do spróbowania. W pamięć zapadła mi również atmosfera naszego pokoju w schronisku, gdzie całą paczką usiedliśmy na podłodze i dzieliliśmy się Pitahayą. Każdy chciał spróbować, co to właściwie jest.

PO PIĄTE
Co ciekawe w podróży w ogóle nie odczuwałam pragnienia. Jedynym napojem który kupowałam, to lokalne piwo na wieczór. Poza tym w ogóle nie musiałam się przejmować jakimikolwiek napitkami. 

PO SZÓSTE 
Tu niestety wada takiego odżywiania się w podróży. Dopiero na tak intensywnej wycieczce zdałam sobie sprawę jak często się załatwiam. Niestety nie zawsze jest to komfortowe. Właściwie każdy przystanek wiązał się z koniecznością skorzystania z toalety. Próbowałam więc w jakiś sposób ograniczyć to jedząc chleb, który był również wspaniałym substytutem chipsów do piwa;), niestety bez większego rezultatu.

PO SIÓDME
W Niemczech istnieje o wiele więcej możliwości wegańskiego odżywiania się. Widoczne jest to nie tylko w ilości sklepów ze zdrową żywnością, ale nawet w śniadaniowej ofercie hosteli, gdzie można posilić się pyszną owocową sałatką. 


Reasumując surowa dieta w podróży zdecydowanie się sprawdza z ekonomicznego i zdrowotnego punktu widzenia. Problemowa jest w sytuacji, kiedy nie zawsze ma się toalety pod ręką. W Niemczech ,,surowodietowanie się" to przyjemność.

Pozdrawiam i informuję, że po raz kolejny znikam, a pojawię się dopiero w święta.

13 komentarzy:

  1. ja też jadłam w Niemczech i w Szkoci Pitahayę.
    Przypomniałaś mi o tym :)
    cieszę się że dzisiaj odkryłam Twojego bloga
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawe informacje, w sumie to wynika z Twojego wpisu że wygodnie jeść sobie takie owocki i nie przejmować się jakimiś restauracjami czy innymi wynalazkami ;) ja jeszcze nie mialam okazji wypróbowac mojej diety za granicą. Myslę że jadłabym podobnie aczkolwiek bez chleba i piwa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owocki bez dwóch zdań się sprawdziły. Zarówno pod kątem cenowym jak i jakościowym (niestety nawet importowane owoce w Niemczech są lepsze)Pozdrawiam i dziękuję.

      Usuń
  3. zazdroszce wyjazdu:), ciesze ze byl udany:). Myslalam juz niejednokrotnie o diecie surowej ale nie potrafie sobie wyobrazic nie jesc cieplych posiłkow zima..pozdrawiam serdecznie. Ps. Dieta surowa bardzo odchudza prawda? co z energia? nie brakuje na intensywny sport?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Jeżeli chodzi o jedzenie ciepłych posiłków, to w ziemie co jakiś czas (raz może 2-3 razy w tygodniu) zdarzało mi się jeść gotowane jedzenie, ale raczej nie z potrzeby zjedzenia czegoś ciepłego, a w sytuacji kiedy jadłam na mieście lub miałam na to ochotę. Paradoksem jest to, że kiedy zaangażowałam się w jedzenie surowego kompletnie przestałam marznąć, a byłam typowym okazem zmarźlucha. Jeżeli natomiast chodzi o chudnięcie to z pewnością traci się wagę, zwłaszcza na początku - przez pół roku schudłam 10 kilogramów i to całkowicie tak przy okazji, nie mając takiego celu, jedząc takie ilości owoców, warzyw i orzechów na jakie miałam tylko ochotę. Słyszałam też taką teorię, że podczas surowej diety nie powinno się ważyć, żeby nie wyrobić w sobie takiego ciśnienia wciąż na mniej i mniej kilogramów. U mnie problem wagi nie występuje, gdyż takowej nie posiadam, a moja objętość i waga nie są dla mnie w żaden sposób istotne. I energia - surowa dieta daje mi mnóstwo energii, po półrocznej (albo i dłuższej) przerwie mogłam biec 8 kilometrów bez żadnej przerwy (nigdy mi się to nie zdarzało) i to kompletnie bez zmęczenia. Ta dieta wręcz zachęca do intensywnego sportu - kiedyś miałam straszne problemy z kolanami, dwukrotnie byłam zapisywana na operację, wciąż wypadała mi rzepka. Obecnie kolana służą mi jak nigdy dotąd - zero bólu i nieprzyjemnych dolegliwości.
      Skupiłam się na swoich odczuciach, gdyż nie wiem czy surowa dieta działa w ten sposób na wszystkich - jest tyle rozbieżnych opinii na ten temat. Dla mnie jest błogosławieństwem. Oczywiście nie jest pozbawiona wad - często jest trudno się do niej stosować, nie jest zazwyczaj akceptowana przez społeczeństwo czy lekarzy itp.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. na witarianiźmie można też przytyć, dziewczyna miała najprawdopodobniej nietolerancję glutenu i laktozy --> http://api.ning.com/files/*4tKBBKl2VgONZQBiw3kLZu9AyIjpkHq9uWaeWC7G9Jfw25NvxMvkfRTHfOnw4gZv2IvQmswdLEvqEeL*iqTszj4vA2D1DDf/worstbeforeandafter3.pdf. o energię bym się nie martwiła, aż ciągnie do aktywności fizycznej. ;) buziaki

      Usuń
  4. Pitahaya jest z wyglądu cudna, najpiękniejszy owoc, a w smaku dobra, ale są lepsze owoce. Miałam ją okazję kupić tylko jeden raz w koreańskim sklepie. Więcej już jej nie spotkałam.
    Dzięki za zgrabny, interesujący przekaz z podróży.
    Też tak uważam, że w podróży surowe jest najlepsze. Ja mam zawsze owoce. Jabłka, winogrona, banany - głównie te.

    Mnie taka dieta nie odchudza i daje mi energię, mnóstwo energii. Gdybym w podróży zjadła jakis gotowany posiłek, to byłabym senna i pewno często latałabym do toalety. Odwrotnie jak Ty Agatko.
    Ja w podróży dużo nie jem, przegryzam owoce.
    Tak mi najlepiej służy, nie mam w podróży wilczego apetytu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Agatko, dobrze by było gdybys usunęła sobie z komentarzy to 'wpisywanie liter'. Zajmuje czas, czasem też nie są dobrze czytelne literki.

    Pomysl nad tym. To w sumie nic nie daje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już to zmieniam. Całkowicie nie byłam świadoma tego, że są takie ograniczenia przy wstawianiu komentarzy. Jest to chyba automatyczne ustawienie. Dziękuję za tę uwagę. Mnie też to denerwuje na innych blogach. Pozdrawiam i dziękuję.

      Usuń
    2. haha juz mialam o tych literkach tez pisac:) dzieki Krysiu i Agus za ich usuniecie , kiedys tez je mialam i Krysia mi o nich powiedziala:)

      kochanie dziekuje za post, swietny jak zawsze. Pozdrawiam serdecznie<3

      Usuń
  6. też jadłam Pitahaye, jest dostępna w NL na ryneczkach i w sklepach z egzotyczną żywnością.. a co do podróży to też chleb podjadałam i potem mi tak zostało i musiałam się znowu odzwyczajać, trochę mi to zajęło ale obecnie mówie NIE dla chleba! teraz tak sobie myślę, tyle tam miałam dostępnych owoców, zamiast je jeść to ja chlebem się zapychałam... człowiek uczy się na błędach.. pozdrawiam owocowo

    OdpowiedzUsuń
  7. No, to wskazówki mi się przydadzą, bo sama mięsa również nie tykam. Ja na wycieczkach nie odczuwam głodu, jestem zbyt pochłonięta nowym miejscem, żeby pamiętać o posiłku. A energii też mam dużo, więc o to się nie martwię.

    OdpowiedzUsuń