Jest mi trudno i trochę się pogubiłam. Ostatnio miałam sen, który chyba mówi o tym wszystko. Byłam w jakichś podziemiach okutanych rurami, w korytarzach jakby szpitalnych, sprawiających bardzo ponure wrażenie, sztucznych od białego światła jarzeniówek. I nagle załączyła mi się świadomość, że to sen, że mogę robić w nim wszystko: latać, tańczyć. Zaczęłam się wznosić, ale patrząc na ponury podziemny korytarz, zrezygnowałam, najzwyczajniej w świecie nie chciałam, byłam w złym nastroju i jak to w snach, kiedy to spełnia się wszystko, to co się pomyśli, straciłam świadomość śnienia.
Doskonale oddaje to przepaść, z której próbuję się wydostać. Na tyle weszłam w różnego rodzaju wiedzę, że zaczęłam krytykować rzeczywistość. Dałam się złapać w pułapkę tego, że wiem, co jest dobre, a co złe. Zerwałam jabłko z drzewa. I patrząc na rzeczywistość, odrzucam ją. Kieruje mną osąd, krytyka innych ludzi, siebie, otoczenia, świata.
Nie chcę wiedzieć więcej, nie chcę więcej odczuwać, chcę po prostu patrzeć nieosądzającym wzrokiem. Wiem, czego mi zabrakło, w całym moim dążeniu do rozwoju siebie - zabrakło mi miłości. Tylko ona rozpuszcza to wszystko, co rozumowo nas odrzuca.
Jak wyjść z tego ponurego, podziemnego korytarza - nie wiem, postanowiłam chociaż kilka minut dziennie obserwować świat absolutnie bezmyślnie, oczami zakochanego idioty.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze to rozumiem, też przeszłam przez to.
OdpowiedzUsuń