Dzisiaj
o przepięknej inspiracji. Sufizm to nauka mądrości, odnosząca się
do klasycznej tradycji filozoficznej Wschodu. Choć jest często
łączony z islamem, z niego borą swój początek trzy główne
religie. Suffi są ludźmi głęboko wierzącymi, ale nie mają
świętych miast, świątyń, atrybutów. Dla nich świątynia Boga
znajduje się w sercu człowieka. Nie odrzucają żadnej religii, a
rozważania o Bogu traktują jako faryzeuszostwo. Każdy może mówić
jedynie o dobru! Ludzie ci nad teorię przedkładają czyny. Swoimi
działaniami i samym życiem rozsiewają miłość i strzegą
Boskiego Światła we wszystkim, co ich otacza. Główna ich zasada
brzmi ,,Serce z Bogiem, a ręce w pracy”. Mirsakarim Norbiekov,
czyli autor wciąż cytowanej przeze mnie książki ,,Osioł w
okularach, czyli jak przejrzeć na oczy”, a także nauczyciel metod
samo uzdrawiania organizmu jest właśnie suffim albo inaczej
wędrownym derwiszem, który wybrał tę drogę służby, tworzenia,
zachowania i przekazywania wiedzy, aby mądrość gromadzona przez
tysiąclecia mogła przyjść do ludzi, którzy są gotowi ją
poznać. Kiedy przeczytałam we wstępie książki o sufizmie oraz o
tym, że Norbekov jest specjalistą medycyny sufickiej przeszły mnie
ciarki, a ja nabrałam zaufania do jego metody, gdyż z pięknem i
dobrem sufizmu zetknęłam się już wcześniej. W ogóle to wszystko
ilustruje też jak to w życiu nie ma przypadków, a my idziemy przez
sznurek do kłębka. Miałam niesamowite szczęście spotkać się z
sufizmem w miejscu, które jest określane jego kolebką – w
Turcji. Podczas mojego pobytu w Turcji moja przyjaciółka
sprezentowała mi książkę Elif Shafak ,,40 zasad miłości”,
która rozbudziła moją ciekawość dotyczącą sufickiej mądrości
i bardzo mnie zainspirowała. Od przeczytania tej książki
wiedziałam, że pojadę do Konyi – miejsca życia jednego z
najsłynniejszych sufich i wspaniałego poety Rumiego, a także
miejsca śmierci jednego z najsłynniejszych wędrujących derwiszy –
Szamsa z Tebriz. Tak też zrobiłam, jak tylko nadarzyła się okazja
do zorganizowania podróży (przyjazd mamy), a poprzez couch surfing
trafiłam do Husayna – sufickiego brata, realizującego zasady
sufickie w codziennym życiu, grającego na Ney (wschodni flet)
tańczącego derwisza. Było to niesamowite spotkanie, bardzo
inspirujące. Byłyśmy z mamą zachwycone.
Z
Konyi zapamiętałam jeszcze dwa miejsca: dom Mevlany (czyli Rumiego)
– pięknie wyremontowany, wypełniony po brzegi turystami kompleks
budynków, typowe masowe miejsce kultu i mały prosty meczet, gdzie
pochowany został Szams z Tebriz. Rzadko doświadcza się tak
mistycznych momentów, ale tam właśnie, w małym skromnym meczecie
padłam na kolana i zaczęłam się zanosić płaczem, tam odczułam
coś niesamowitego. Teraz nasuwa mi się taka refleksja, że jak było
za życia Rumiego i Szamsa tak zostało po śmierci. Rumi był
szanowanym, otoczonym splendorem już za życia mędrcem, poetą, a
Szams wędrującym derwiszem bez domu, który postawił wszystko na
jedną kartę – Boga. Można by powiedzieć, że postaci z dwóch
skrajnych światów, a jednak połączyła ich niesamowita przyjaźń
i dążenie do poznania Boga. Po ich śmierci nic się nie zmieniło
(jeden tak samo jak za życia w splendorze, drugi w zapomnieniu), ale
przesłanie ich przyjaźni i w ogóle ich mądrość wciąż świeci.
Choć
od początku odczuwałam uniwersalność i ponadreligijność
sufizmu, niekiedy w Turcji był on traktowany jako odłam islamu,
jego mistyczne uzupełnienie. Prowadzi to do wielu nieporozumień,
gdyż sufizm nie wpisuje się w dosyć wąskie ramy jakiejkolwiek
religii.
Z
ciekawostek, pamiętam jak dziś, że jeden z określających się
jako brat sufi odmówił podania mi ręki, ze względu na to, że
jestem kobietą, a każdy kontakt mężczyzny z kobietą zabiera mu
energię.
Wciąż tutaj na myśl przychodzi mi jeszcze jeden suffi, którego
udało mi się poznać najlepiej, Kurd, podróżnik (był w około
100 krajach na świecie), muzułmanin i człowiek, który umiał
wiele rzeczy odczuwać, odczytywać subtelne energie. Mam wrażenie,
że to właśnie poprzez relację z tym człowiekiem otworzyła się
we mnie mocniej niż dotychczas wrażliwość na świat duchowy,
pojawiły się wizje, przeczucia. Zdałam sobie sprawę z ram religii
i z tego, że Bóg jest o wiele potężniejszy od zakazów, nakazów,
kościołów, rytuałów. I choć miłość do katolicyzmu we mnie
pozostała, a moja turecka przygoda otworzyła mnie również na
miłość do islamu, miłość do Boga zwyciężyła i to chyba
sufizm szukający Boga w sercu jest mi od tej pory najbliższy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz