poniedziałek, 6 lipca 2015

70.) SUFIZM


Dzisiaj o przepięknej inspiracji. Sufizm to nauka mądrości, odnosząca się do klasycznej tradycji filozoficznej Wschodu. Choć jest często łączony z islamem, z niego borą swój początek trzy główne religie. Suffi są ludźmi głęboko wierzącymi, ale nie mają świętych miast, świątyń, atrybutów. Dla nich świątynia Boga znajduje się w sercu człowieka. Nie odrzucają żadnej religii, a rozważania o Bogu traktują jako faryzeuszostwo. Każdy może mówić jedynie o dobru! Ludzie ci nad teorię przedkładają czyny. Swoimi działaniami i samym życiem rozsiewają miłość i strzegą Boskiego Światła we wszystkim, co ich otacza. Główna ich zasada brzmi ,,Serce z Bogiem, a ręce w pracy”. Mirsakarim Norbiekov, czyli autor wciąż cytowanej przeze mnie książki ,,Osioł w okularach, czyli jak przejrzeć na oczy”, a także nauczyciel metod samo uzdrawiania organizmu jest właśnie suffim albo inaczej wędrownym derwiszem, który wybrał tę drogę służby, tworzenia, zachowania i przekazywania wiedzy, aby mądrość gromadzona przez tysiąclecia mogła przyjść do ludzi, którzy są gotowi ją poznać. Kiedy przeczytałam we wstępie książki o sufizmie oraz o tym, że Norbekov jest specjalistą medycyny sufickiej przeszły mnie ciarki, a ja nabrałam zaufania do jego metody, gdyż z pięknem i dobrem sufizmu zetknęłam się już wcześniej. W ogóle to wszystko ilustruje też jak to w życiu nie ma przypadków, a my idziemy przez sznurek do kłębka. Miałam niesamowite szczęście spotkać się z sufizmem w miejscu, które jest określane jego kolebką – w Turcji. Podczas mojego pobytu w Turcji moja przyjaciółka sprezentowała mi książkę Elif Shafak ,,40 zasad miłości”, która rozbudziła moją ciekawość dotyczącą sufickiej mądrości i bardzo mnie zainspirowała. Od przeczytania tej książki wiedziałam, że pojadę do Konyi – miejsca życia jednego z najsłynniejszych sufich i wspaniałego poety Rumiego, a także miejsca śmierci jednego z najsłynniejszych wędrujących derwiszy – Szamsa z Tebriz. Tak też zrobiłam, jak tylko nadarzyła się okazja do zorganizowania podróży (przyjazd mamy), a poprzez couch surfing trafiłam do Husayna – sufickiego brata, realizującego zasady sufickie w codziennym życiu, grającego na Ney (wschodni flet) tańczącego derwisza. Było to niesamowite spotkanie, bardzo inspirujące. Byłyśmy z mamą zachwycone.
Z Konyi zapamiętałam jeszcze dwa miejsca: dom Mevlany (czyli Rumiego) – pięknie wyremontowany, wypełniony po brzegi turystami kompleks budynków, typowe masowe miejsce kultu i mały prosty meczet, gdzie pochowany został Szams z Tebriz. Rzadko doświadcza się tak mistycznych momentów, ale tam właśnie, w małym skromnym meczecie padłam na kolana i zaczęłam się zanosić płaczem, tam odczułam coś niesamowitego. Teraz nasuwa mi się taka refleksja, że jak było za życia Rumiego i Szamsa tak zostało po śmierci. Rumi był szanowanym, otoczonym splendorem już za życia mędrcem, poetą, a Szams wędrującym derwiszem bez domu, który postawił wszystko na jedną kartę – Boga. Można by powiedzieć, że postaci z dwóch skrajnych światów, a jednak połączyła ich niesamowita przyjaźń i dążenie do poznania Boga. Po ich śmierci nic się nie zmieniło (jeden tak samo jak za życia w splendorze, drugi w zapomnieniu), ale przesłanie ich przyjaźni i w ogóle ich mądrość wciąż świeci.
Choć od początku odczuwałam uniwersalność i ponadreligijność sufizmu, niekiedy w Turcji był on traktowany jako odłam islamu, jego mistyczne uzupełnienie. Prowadzi to do wielu nieporozumień, gdyż sufizm nie wpisuje się w dosyć wąskie ramy jakiejkolwiek religii.
Z ciekawostek, pamiętam jak dziś, że jeden z określających się jako brat sufi odmówił podania mi ręki, ze względu na to, że jestem kobietą, a każdy kontakt mężczyzny z kobietą zabiera mu energię.
Wciąż tutaj na myśl przychodzi mi jeszcze jeden suffi, którego udało mi się poznać najlepiej, Kurd, podróżnik (był w około 100 krajach na świecie), muzułmanin i człowiek, który umiał wiele rzeczy odczuwać, odczytywać subtelne energie. Mam wrażenie, że to właśnie poprzez relację z tym człowiekiem otworzyła się we mnie mocniej niż dotychczas wrażliwość na świat duchowy, pojawiły się wizje, przeczucia. Zdałam sobie sprawę z ram religii i z tego, że Bóg jest o wiele potężniejszy od zakazów, nakazów, kościołów, rytuałów. I choć miłość do katolicyzmu we mnie pozostała, a moja turecka przygoda otworzyła mnie również na miłość do islamu, miłość do Boga zwyciężyła i to chyba sufizm szukający Boga w sercu jest mi od tej pory najbliższy.
Wirowanie derwiszy to modlitwa. Zrodziło się z natchnienia Rumiego. Jestem w stanie wyobrazić sobie taką niesamowitą radość istnienia, wdzięczność i miłość, która sprawia, że chcesz wirować w tańcu, przekazać miłość całemu światu. Podczas obserwacji tego niesamowitego tańca w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jest to jakby ruch atomu, jesteśmy nieskończonym, ciągle ruszającym się atomem wielkiego organizmu. Na uwagę zasługuje ułożenie rąk – jedna ręka skierowana ku górze przyjmuje, a druga ku dołowi oddaje, dzieli się miłością Boga ze światem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz