Tym razem, dla motywacji, cytuję tutaj przepiękna bajkę, która pojawiła
się w książce Norbiekova. Uwaga - potężne działanie inspirujące!
…Zachorował
imperator. Świta przeraziła się i ucieszyła zarazem. Dolegliwość
przykuła go do łóżka. Medycy zaczęli go leczyć. Dzień po dniu próbowali
coś zrobić, ale jego stan się nie polepszał! Mijały dni i miesiące, upływały
lata, a on jak leżał sparaliżowany, tak leżał. Tyle państw podbił, wiele
narodów rzucił na kolana, zawojował pół świata, a okazał się bezradny
wobec choroby. Pewnego razu jego bezradność przerodziła się w furię:- Wszystkim medykom, którzy nie byli wstanie mnie uleczyć, odetnijcie głowy i zawieście je na murach miejskich.Upłynął
jakiś czas, a kilometry murów zbielały od wysuszonych czaszek uczonych
mężów. Pewnego dnia imperator wezwał swego głównego wezyra i zapytał:
- Wezyrze! Gdzież są twoi medycy?
- O mój władco! Nie ma ich więcej. Ty sam rozkazałeś karać ich śmiercią.
- Czyż nie pozostał ani jeden?
- Tak, w całym państwie nie pozostał ani jeden lekarz godny Twojej uwagi.
- Widocznie tak trzeba…
Znów wlokły się długie, beznadziejne dni.
Aż pewnego razu imperator znów zażądał:
- Wezyrze! Pamiętasz, jak powiedziałeś, że nie pozostał żaden lekarz godny mojej uwagi? Wyjaśnij mi, co to znaczy.
- Mój władco, w naszym państwie pozostał tylko jeden niezwykły medyk. Żyje on tu, niedaleko.
- Czy umie leczyć?
- Owszem, umie. Byłem u niego już wcześniej, ale jest taki niewychowany i niekulturalny, jest takim grubianem! Jak tylko otworzy usta, to słychać tylko ordynarne przekleństwa. Nawet niedawno powiedział, że zna sekret wyleczenia samego imperatora.
- Więc dlaczego mi nie powiedziałeś?!
- Ponieważ jeśli go przyprowadzę, to wtedy Ty mój władco, ukarzesz mnie śmiercią za jego zachowanie.
- Obiecuję, że tego nie uczynię. Przyprowadź go tu!
Po jakimś czasie wezyr przyprowadził medyka.
- Mówią, że umiesz leczyć?
Odpowiedzią jest milczenie.
- Dlaczego milczysz? Odpowiadaj! – Krzyknął imperator.
- Mój władco, zabroniłem mu otwierać usta – powiedział wezyr.
- Mów, pozwalam! Czy twoje zdolności wystarcza, żeby mnie wyleczyć?!
- Nie twoja rzecz! Możesz wątpić w moje zdolności w zarządzaniu państwem, ponieważ jesteś cesarzem, ale dlaczego swoim państwowym rozumem będziesz wtrącał się do medycyny? Czy możesz orientować się w niej? Ty jesteś wielki w swoim fachu, ale w medycynie nie jesteś w niczym lepszy od szewca.
- Straż!!! – wściekle zaryczał imperator. – Odrąbcie mu głowę… Nie … Najpierw łamcie go kołem, potem oblejcie wrzącym masłem, a potem porąbcie na drobne kawałeczki.
Przez całe życie nikt, ani razu nie ośmielił się nawet aluzją dopuścić do czegoś co wychodziło poza ramy pałacowej etykiety, a tym bardziej do takiej odpowiedzi samemu imperatorowi!
Straż schwytała medyka, skrępowała mu ręce i powlokła do wyjścia. Następnie on, patrząc przez ramię, z drwiną powiedział:
- Hej ! Ja jestem twoją ostatnią nadzieją! Możesz mnie stracić, ale poza mną nie pozostał nikt, kto byłby wstanie cię wyleczyć, a ja mogę to zrobić jeszcze dzisiaj.
Imperator natychmiast ochłonął:
- Wezyrze! Zawróć go. Medyka zawrócono.
- Zaczynaj kurację. Powiedziałeś, że dzisiaj postawisz mnie na nogi.
Ale najpierw powinieneś przyjąć trzy moje warunki; tylko wtedy przystąpię do kuracji
Powstrzymując w sobie kolejny atak wściekłości, zacisnąwszy zęby ze złości, imperator wycedził”
- Mów!
- Rozkaż, aby przed wrotami pałacu postawiono wierzchowca najszybszego w twoim państwie i nieduży woreczek złota..
- Po co?
- To ma być prezent, bardzo lubię konie.
- Jeśli mnie wyleczysz, to podaruję ci cały tabun czterdziestu koni wyładowanych workami ze złotem.
- A to potem, potem wyślesz. Drugi mój warunek jest taki, aby podczas kuracji nikogo nie było w pałacu.
- A po cóż jeszcze to?!
- Podczas kuracji możesz odczuwać bóle, może będziesz krzyczał, lepiej więc, aby nikt nie widział twojej słabości.
- Dobrze. Cóż jeszcze?
- Trzeci warunek jest taki, aby twoi słudzy, pod karą śmierci, nie przybiegali od razu na twoje wezwanie, a dopiero po godzinie przystępowali do wykonania twoich rozkazów.
- Wyjaśnij to!
- Oni mogą mi przeszkadzać, a wtedy kuracja nie będzie doprowadzona do końca.
Imperator przyjął warunki medyka i kazał wszystkim opuścić pałac. Pozostali tylko oni dwaj.
- Zaczynaj więc!
- Co mam zaczynać stary ośle? Kto ci powiedział, że umiem leczyć? Wpadłeś w moją pułapkę. Mam teraz godzinę czasu Od dawna czekałem na odpowiedni moment, żeby cię udupić, ty parszywy krwiopijco! Mam trzy dawne marzenia, trzy najgłębsze pragnienia. Pierwsze z nich, to plunąć w twój królewski pysk!
I medyk z całej duszy, obficie plunął imperatorowi w twarz. Władca zbielał z oburzenia i bezradności, rozumiejąc w jakiej sytuacji się znalazł. Zaczął więc główkować, aby jakoś przeciwstawić się takiemu niebywałemu i wyrafinowanemu chamstwu!
- Ach, ty zgniła kłodo ty stary śmierdzący kundlu, czy ty się jeszcze ruszasz?? Pluję na ciebie jeszcze raz! Drugie moje marzenie było… o-o-o! Już dawno chciałem wysikać się na twoją imperatorską gębę!
I zaczął realizować swoje najskrytsze marzenie.
- Straże!!! Do mnie!!! – ryknął imperator, ale zachłysnął się moczem. Usiłował wiec uchylić głowę od strumienia moczu, zaczął wyciągać ręce, żeby zębami wczepić się w nogi swojego ciemiężcy. Straż co prawda słyszała wołanie władcy, ale nie była na tyle odważna , aby złamać jego rozkaz.
- Ach ty padlino – powiedział medyk i kopnął jego nogę.
Imperator dostał cios i poczuł ból. Wtedy nagle przypomniał sobie, że tuż przy poduszce ma oręż. Teraz on chwycił swój kindżał i dźgnął po nogach swojego medyka. Poruszony niezwykłym pragnieniem pokonania swojego oprawcy zaczął się podnosić.
- Okazuje się, że możesz się jeszcze ruszać? – pogardliwie zauważył medyk. – Trzecie moje marzenie.. Ale kiedy imperator usłyszał trz-ec-cie marzenie tego samozwańca, wtedy zaryczał jak ranne zwierzę i zazgrzytał zębami! Tytanicznym wysiłkiem ruszył z miejsca, zlazł z łoża i podpierając się łokciami o podłogę, wijąc się, zaczął przyjmować postawę obronną .
- Zapamiętam – ryczał imperator – i sam, osobiście potnę cię na drobne kawałeczki!!!
Stanąwszy wreszcie na nogach, które były jak z waty, trzymając się ściany, był wstanie osiągnąć postawę obronną. Drżącymi rękami wyciągnął miecz, a kiedy obrócił się chcąc zadać cios, w pałacu już nikogo nie było… Ledwie dowlókł się do ganku.
Ach, jak on żałował, że wpadł w pułapkę tego szubrawca i oddał mu swojego najszybszego wierzchowca. Rozumiejąc całą beznadziejność swojego stanu, z trudem podszedł do pierwszego, napotkanego konia i próbował wspiąć się na siodło, ale siły nie te!, nie te! Chwycił wtedy grzywę zębami, podciągnął się na słabych rękach i usiadł w siodle. Obudził się w nim duch wielkiego wojownika, obudził się duch wielkiego wodza.
- Gdzie on jest? – krzyknął imperator do służących stojących w pobliżu. Ale ci bojąc się wydusić choć słowo, kiwnięciem głowy wskazali drogę, po której pogalopował uciekinier.
Imperator ruszył w pościg. Z każdą minutą czuł jak przybywa mu mocy, coraz więcej i więcej. Minął miejskie bramy i pędził dalej pokonując milę za milą. Aż nagle przypomniał sobie: „Boże! Dwadzieścia lat nie siedziałem w siodle! Dwadzieścia lat nie trzymałem w rękach miecza. Dwadzieścia lat nie czułem na twarzy tchnienia wiatru!”
Wtedy usłyszeli za plecami dawno zapomniane dźwięki. Zbliżał się tupot kopyt i zachwycone okrzyki. Stu jego wojowników podążało w ślad za nim na koniach i z wyciągniętymi mieczami krzyczeli:
- Niech żyje imperator!
Kiedy dogonili go, zobaczyli, że ten tarza się w kurzu drogi, wymachuje rękami i nogami, ledwie dysząc w nieposkromionym śmiechu:
-Ach medyku, … twoja mać! Ach, ty sukinsynu! Zasłużyłeś na całą karawanę złota!
- Wezyrze! Gdzież są twoi medycy?
- O mój władco! Nie ma ich więcej. Ty sam rozkazałeś karać ich śmiercią.
- Czyż nie pozostał ani jeden?
- Tak, w całym państwie nie pozostał ani jeden lekarz godny Twojej uwagi.
- Widocznie tak trzeba…
Znów wlokły się długie, beznadziejne dni.
Aż pewnego razu imperator znów zażądał:
- Wezyrze! Pamiętasz, jak powiedziałeś, że nie pozostał żaden lekarz godny mojej uwagi? Wyjaśnij mi, co to znaczy.
- Mój władco, w naszym państwie pozostał tylko jeden niezwykły medyk. Żyje on tu, niedaleko.
- Czy umie leczyć?
- Owszem, umie. Byłem u niego już wcześniej, ale jest taki niewychowany i niekulturalny, jest takim grubianem! Jak tylko otworzy usta, to słychać tylko ordynarne przekleństwa. Nawet niedawno powiedział, że zna sekret wyleczenia samego imperatora.
- Więc dlaczego mi nie powiedziałeś?!
- Ponieważ jeśli go przyprowadzę, to wtedy Ty mój władco, ukarzesz mnie śmiercią za jego zachowanie.
- Obiecuję, że tego nie uczynię. Przyprowadź go tu!
Po jakimś czasie wezyr przyprowadził medyka.
- Mówią, że umiesz leczyć?
Odpowiedzią jest milczenie.
- Dlaczego milczysz? Odpowiadaj! – Krzyknął imperator.
- Mój władco, zabroniłem mu otwierać usta – powiedział wezyr.
- Mów, pozwalam! Czy twoje zdolności wystarcza, żeby mnie wyleczyć?!
- Nie twoja rzecz! Możesz wątpić w moje zdolności w zarządzaniu państwem, ponieważ jesteś cesarzem, ale dlaczego swoim państwowym rozumem będziesz wtrącał się do medycyny? Czy możesz orientować się w niej? Ty jesteś wielki w swoim fachu, ale w medycynie nie jesteś w niczym lepszy od szewca.
- Straż!!! – wściekle zaryczał imperator. – Odrąbcie mu głowę… Nie … Najpierw łamcie go kołem, potem oblejcie wrzącym masłem, a potem porąbcie na drobne kawałeczki.
Przez całe życie nikt, ani razu nie ośmielił się nawet aluzją dopuścić do czegoś co wychodziło poza ramy pałacowej etykiety, a tym bardziej do takiej odpowiedzi samemu imperatorowi!
Straż schwytała medyka, skrępowała mu ręce i powlokła do wyjścia. Następnie on, patrząc przez ramię, z drwiną powiedział:
- Hej ! Ja jestem twoją ostatnią nadzieją! Możesz mnie stracić, ale poza mną nie pozostał nikt, kto byłby wstanie cię wyleczyć, a ja mogę to zrobić jeszcze dzisiaj.
Imperator natychmiast ochłonął:
- Wezyrze! Zawróć go. Medyka zawrócono.
- Zaczynaj kurację. Powiedziałeś, że dzisiaj postawisz mnie na nogi.
Ale najpierw powinieneś przyjąć trzy moje warunki; tylko wtedy przystąpię do kuracji
Powstrzymując w sobie kolejny atak wściekłości, zacisnąwszy zęby ze złości, imperator wycedził”
- Mów!
- Rozkaż, aby przed wrotami pałacu postawiono wierzchowca najszybszego w twoim państwie i nieduży woreczek złota..
- Po co?
- To ma być prezent, bardzo lubię konie.
- Jeśli mnie wyleczysz, to podaruję ci cały tabun czterdziestu koni wyładowanych workami ze złotem.
- A to potem, potem wyślesz. Drugi mój warunek jest taki, aby podczas kuracji nikogo nie było w pałacu.
- A po cóż jeszcze to?!
- Podczas kuracji możesz odczuwać bóle, może będziesz krzyczał, lepiej więc, aby nikt nie widział twojej słabości.
- Dobrze. Cóż jeszcze?
- Trzeci warunek jest taki, aby twoi słudzy, pod karą śmierci, nie przybiegali od razu na twoje wezwanie, a dopiero po godzinie przystępowali do wykonania twoich rozkazów.
- Wyjaśnij to!
- Oni mogą mi przeszkadzać, a wtedy kuracja nie będzie doprowadzona do końca.
Imperator przyjął warunki medyka i kazał wszystkim opuścić pałac. Pozostali tylko oni dwaj.
- Zaczynaj więc!
- Co mam zaczynać stary ośle? Kto ci powiedział, że umiem leczyć? Wpadłeś w moją pułapkę. Mam teraz godzinę czasu Od dawna czekałem na odpowiedni moment, żeby cię udupić, ty parszywy krwiopijco! Mam trzy dawne marzenia, trzy najgłębsze pragnienia. Pierwsze z nich, to plunąć w twój królewski pysk!
I medyk z całej duszy, obficie plunął imperatorowi w twarz. Władca zbielał z oburzenia i bezradności, rozumiejąc w jakiej sytuacji się znalazł. Zaczął więc główkować, aby jakoś przeciwstawić się takiemu niebywałemu i wyrafinowanemu chamstwu!
- Ach, ty zgniła kłodo ty stary śmierdzący kundlu, czy ty się jeszcze ruszasz?? Pluję na ciebie jeszcze raz! Drugie moje marzenie było… o-o-o! Już dawno chciałem wysikać się na twoją imperatorską gębę!
I zaczął realizować swoje najskrytsze marzenie.
- Straże!!! Do mnie!!! – ryknął imperator, ale zachłysnął się moczem. Usiłował wiec uchylić głowę od strumienia moczu, zaczął wyciągać ręce, żeby zębami wczepić się w nogi swojego ciemiężcy. Straż co prawda słyszała wołanie władcy, ale nie była na tyle odważna , aby złamać jego rozkaz.
- Ach ty padlino – powiedział medyk i kopnął jego nogę.
Imperator dostał cios i poczuł ból. Wtedy nagle przypomniał sobie, że tuż przy poduszce ma oręż. Teraz on chwycił swój kindżał i dźgnął po nogach swojego medyka. Poruszony niezwykłym pragnieniem pokonania swojego oprawcy zaczął się podnosić.
- Okazuje się, że możesz się jeszcze ruszać? – pogardliwie zauważył medyk. – Trzecie moje marzenie.. Ale kiedy imperator usłyszał trz-ec-cie marzenie tego samozwańca, wtedy zaryczał jak ranne zwierzę i zazgrzytał zębami! Tytanicznym wysiłkiem ruszył z miejsca, zlazł z łoża i podpierając się łokciami o podłogę, wijąc się, zaczął przyjmować postawę obronną .
- Zapamiętam – ryczał imperator – i sam, osobiście potnę cię na drobne kawałeczki!!!
Stanąwszy wreszcie na nogach, które były jak z waty, trzymając się ściany, był wstanie osiągnąć postawę obronną. Drżącymi rękami wyciągnął miecz, a kiedy obrócił się chcąc zadać cios, w pałacu już nikogo nie było… Ledwie dowlókł się do ganku.
Ach, jak on żałował, że wpadł w pułapkę tego szubrawca i oddał mu swojego najszybszego wierzchowca. Rozumiejąc całą beznadziejność swojego stanu, z trudem podszedł do pierwszego, napotkanego konia i próbował wspiąć się na siodło, ale siły nie te!, nie te! Chwycił wtedy grzywę zębami, podciągnął się na słabych rękach i usiadł w siodle. Obudził się w nim duch wielkiego wojownika, obudził się duch wielkiego wodza.
- Gdzie on jest? – krzyknął imperator do służących stojących w pobliżu. Ale ci bojąc się wydusić choć słowo, kiwnięciem głowy wskazali drogę, po której pogalopował uciekinier.
Imperator ruszył w pościg. Z każdą minutą czuł jak przybywa mu mocy, coraz więcej i więcej. Minął miejskie bramy i pędził dalej pokonując milę za milą. Aż nagle przypomniał sobie: „Boże! Dwadzieścia lat nie siedziałem w siodle! Dwadzieścia lat nie trzymałem w rękach miecza. Dwadzieścia lat nie czułem na twarzy tchnienia wiatru!”
Wtedy usłyszeli za plecami dawno zapomniane dźwięki. Zbliżał się tupot kopyt i zachwycone okrzyki. Stu jego wojowników podążało w ślad za nim na koniach i z wyciągniętymi mieczami krzyczeli:
- Niech żyje imperator!
Kiedy dogonili go, zobaczyli, że ten tarza się w kurzu drogi, wymachuje rękami i nogami, ledwie dysząc w nieposkromionym śmiechu:
-Ach medyku, … twoja mać! Ach, ty sukinsynu! Zasłużyłeś na całą karawanę złota!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz